Polacy powinni być o wiele bogatsi

Poziom wzrostu gospodarczego może być abstrakcją. Z jednej strony mamy Warszawę, Kraków, Wrocław, gdzie kształtuje się on na poziomie wartości dwucyfrowych, a z drugiej tak zwaną "Polskę B", świat lokalny, gdzie może znajdować się poniżej granicy zera.

Wydaje się, że żaden z dotychczasowych rządów nie rozstrzygnął kwestii modelu rozwoju społeczno-gospodarczego Polski. A to poważny błąd, gdyż w polityce trzeba mieć wizję. Koncepcja rozwoju społeczno-gospodarczego musi być jasno określona, gdyż inaczej nie ma tego, co w żeglarstwie nazywa się kursem. A polityka musi być zorientowana na jakiś kurs.

Michał Boni przygotował dokument - sygnowany przez Zespół Doradców Strategicznych Prezesa Rady Ministrów - pod tytułem "Polska 2030". Jest tam nakreślona pewna perspektywa czasowa i jest próba wskazania drogi rozwoju społeczno-gospodarczego, jaką nasz kraj powinien podążać. To również dobry punkt wyjścia do rozpoczęcia poważnej rozmowy na temat przyszłości Polski. Ale tej debaty w dalszym ciągu nie ma. W dyskursie publicznym dominują sprawy zastępcze: miejsce krzyża, kwestie ideologiczne, prawa mniejszości czy emancypacja kobiet. A dla polityka - zawsze i wszędzie - tematem priorytetowym powinna być gospodarka.

Reklama

Abstrakcyjny wzrost gospodarczy

Patrząc na polską gospodarkę, można wyróżnić jedną dość dziwną osobliwość. Jest wzrost gospodarczy, jednak nie ma to zadowalającego przełożenia na proces tworzenia nowych miejsc pracy. Tymczasem gospodarka Stanów Zjednoczonych czy gospodarki państw Europy Zachodniej generują miejsca pracy już przy wzroście na poziomie 1,5 do 2,0 proc. Dlaczego tak się dzieje?

Musimy pamiętać, że wszelkie dane statystyczne są w gruncie rzeczy kategoriami abstrakcyjnymi. Statystyka upraszcza rzeczywistość, wprowadza pewne generalizacje, które mogą być i często są nierealne. Weźmy za przykład dwa wiadra wody: w jednym temperatura wynosi - 80°C, a w drugim 100°C. W takim przypadku, gdybyśmy wyprowadzili średnią statystyczną, wyniesie ona plus 20°C, a więc całkiem przyzwoicie. Tyle tylko, że to jest czysta abstrakcja, w rzeczywistości taka wartość nie istnieje - gdybyśmy wsadzili rękę do któregoś z tych wiader, to w obydwu przypadkach szlag by ją trafi.

Poziom wzrostu gospodarczego może być abstrakcją. Z jednej strony mamy Warszawę, Kraków, Wrocław, gdzie kształtuje się on na poziomie wartości dwucyfrowych, a z drugiej tak zwaną "Polskę B", świat lokalny, gdzie może znajdować się poniżej granicy zera. Zachodzi więc dyferencjacja wzrostu gospodarczego, nie rozkłada on się względnie równo, występuje duże zróżnicowanie. Jednak żeby gospodarka mogła realnie, efektywnie tworzyć nowe miejsca pracy, to poziom wzrostu gospodarczego musi być względnie równomierny.

Budować infrastrukturę wielowymiarową

Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Możliwy jest dynamiczny wzrost gospodarczy w konwencji modelu polaryzacyjno-dyfuzyjnego. W takim zorientowaniu gospodarki też mogą tworzyć się miejsca pracy, adresowane do całego obszaru danego państwa. Ale jest jeden podstawowy warunek, który należy spełnić. Dopełnieniem koncepcji polaryzacyjno-dyfuzyjnej musi być szybki prędki rozwoju infrastrukturalnego, a mówiąc precyzyjniej trzech najważniejszych segmentów infrastruktury - technicznego, informatycznego, oświatowego. Dwa pierwsze czynniki dają możliwość szybkiego poruszania się, absorpcji zatrudnienia nawet bez konieczności zmiany miejsca zamieszkania, dzięki możliwości szybkiego poruszania w przestrzeni i - co może być przyszłością rozwoju gospodarczego - budowania struktury stratyfikacji zatrudnienia poza przestrzenią. Trzeci czynnik jest warunkiem tworzenia wysokiego poziomu gotowości do podjęcia pracy, a więc wchodzą tu w grę odpowiednie kwalifikacje, właściwe predyspozycje zawodowe, formowanie pożądanego poziomu profilu posiadanych umiejętności. Czyli w koncepcji polaryzacyjno-dyfuzyjnej oprócz obszarów wzmożonej aktywności gospodarczej potrzebne są szybkie drogi, nowoczesne tory kolejowe i realna wiedza, pozytywny wskaźnik kapitału ludzkiego. Bez tych elementów nie będzie długofalowego rozwoju gospodarczego i nie będą efektywnie tworzyć się nowe miejsca pracy. Będą one powstawać tylko w sensie wirtualnym, abstrakcyjnym albo staną się niedostępne dla świata lokalnego. Mówiąc inaczej - metropolie uciekną prowincji... A nie tego przecież chcemy.

Nie tylko lokomotywa, lecz także pociąg

W kontekście modeli polaryzacyjno-dyfuzyjnych bardzo ciekawa jest metafora, jaką posługuje się Jarosław Kaczyński (mówię to z pozycji całkowicie pozapolitycznych). Porównanie Kaczyńskiego jest interesujące dla ekonomii. Opisując model polaryzacyjno-dyfuzyjny w optyce pejoratywnej, lider PiS-u mówi o koncepcji "lokomotyw". I faktycznie alegoria "lokomotyw" jest trafna, kiedy mechanizm polaryzacyjno-dyfuzyjny działa w nienależyty sposób - nie tak, jak powinien. Jednak metafora Kaczyńskiego jest przydatna dla ekonomi również z innego powodu. Pozwala ona sformułować idealny kanon koncepcji polaryzacyjno-dyfuzyjnej. Otóż warunkiem gospodarczego sukcesu w takim zorientowaniu gospodarki jest podłączenie do lokomotywy wagonów... Aby system polaryzacyjno-dyfuzyjny mógł dobrze działać, napędzać całą gospodarkę - lokomotywy muszą ciągnąć za sobą wagony. A więc musi istnieć skład kolejowy. Czyli nie sama lokomotywa, a pociąg... Wówczas wzrost gospodarczy będzie miał realne przełożenie na rzeczywisty poziom życia, ulegając swoistej decentralizacji, rozproszeniu po terenie całego kraju. Poza tym będą powstawały nowe miejsca pracy, dopełniane o gotowość ich społecznej absorpcji.

W globalnej gospodarce najważniejsza jest sfera komunikacji i podporządkowania przestrzeni. Jeżeli posiadamy nowoczesną infrastrukturę komunikacyjną, to wtedy możemy projektować przestrzeń, relatywizować pojęcia granic, odległości, pokonywać nieprzekraczalne wcześniej bariery terytorialne. Jest to ważne, w takim bowiem ujęciu obszary dobrobytu, gospodarczej prosperity, silne centra urbanistyczne, przeżywające gospodarczy progres metropolie ciągną za sobą świat lokalny, wyciągając ludzi z ubóstwa. Zwiększa się poziom społecznej mobilności, wielkie miasta zyskują dodatkowo potencjał demograficzny, co wtórnie znowu dynamizuje wzrost gospodarczy.

Mankament infrastrukturalny

Właśnie kategoria społecznej mobilności jest w koncepcji polaryzacyjno-dyfuzyjnej najważniejsza - zarówno w sensie horyzontalnym, a więc trendów migracyjnych, zdolności przemieszczania, szybkości podróżowania, ale także wertykalnym, czyli przekwalifikowań zawodowych, podnoszenia kwalifikacji, zdobywania nowych umiejętności. Bezrobocie stanowi najczęściej problem strukturalny, wynika z dysfunkcji albo zacofania struktur gospodarczych danego państwa, ale może być też zjawiskiem psychospołecznym, determinowanym przez pewnego rodzaju inercję świadomości i w efekcie wynikać z mało kreatywnego nastawienia do kwestii szukania zatrudnienia.

Można postawić diagnozę, że w Polsce podstawową zmienną, która powoduje niewystarczające przełożenie wzrostu gospodarczego na proces tworzenia nowych miejsc pracy, jest ciągle zbyt niski stopień mobilności społecznej. Jednak kluczowy mankament tkwi w sferze ograniczeń infrastrukturalnych. Działa to w dwie strony - z jednej zawęża obszar terenów atrakcyjnych inwestycyjnie jedynie do największych skupisk urbanistycznych, wielkich ośrodków aglomeracyjnych, nie wprowadza elementu rozproszenia inwestycyjnego w strukturze całego kraju, a z drugiej osłabia tendencje migracji za pracą. Inaczej mówiąc - wielcy inwestorzy nie przyjeżdżają na prowincję, a prowincja nie przyjeżdża do nich lub odbywa się to w zakresie mniejszym od pożądanego.

Jednak z oceną społecznej mobilności w Polsce należy być ostrożnym. Nie jest to sprawa jednoznaczna. W wymiarze psychospołecznym, a więc pewnego stanu gotowości do wędrówki za pracą, poziom tej mobilności jest duży. Swego rodzaju paradoks polskich przemian stanowi fakt, że relatywnie najwięcej nowych miejsc pracy powstało poza granicami kraju i w szarej strefie. Po roku 1990 Polacy masowo jeździli do Niemiec i podejmowali tam różnego rodzaju prace, a po wejściu Polski do Unii Europejskiej do innych krajów zachodniej Europy - Anglii, Irlandii, Francji, Belgii, Holandii, Hiszpanii, Włoszech.

Odpowiedź na pytanie - dlaczego tak się działo - jest prosta. Po pierwsze decydowały względy płacowe, kwestia atrakcyjności zarobkowej, po drugie czynnik mniejszych oczekiwań w zakresie kwalifikacji, szersza dostępność określonych ofert pracy dla rozmaitych grup społecznych, po trzecie zaś paradoksalnie lepsze możliwości komunikacji. To absurdalna sytuacja, ale nawet ze środka Polski prawie tak samo łatwo dojechać do Berlina niż do Warszawy, nie mówiąc już o bliższych miastach niemieckich. Oferta zarobkowa Warszawy jest niejednokrotnie atrakcyjniejsza niż różnych regionów niemieckich, ale polska stolica jest mniej dostępna pod względem możliwości dotarcia do niej oraz spełnienia oczekiwań związanych z profilem pracy.

Transfer etniczny i wspieranie obcych

Zastosowanie strategii polaryzacyjno-dyfuzyjnej rozwoju społeczno-gospodarczego bez oparcia na obiektywnym elemencie nowoczesnej infrastruktury może być precedensem w drugą stronę. Może doprowadzić do wzmożenia procesów kurczenia demograficznego (co niestety już się dzieje) i tendencji migracyjnych poza obszar kraju. W ten sposób polscy obywatele będą na zasadzie ewolucji pokoleniowej wzbogacać demograficznie inne narody i pracować na wzrost gospodarczy innych państw poza granicami kraju. A kto w takim razie przyjedzie do nas, skoro nie posiadamy bezpiecznych, szerokopasmowych dróg, szybkiej kolei, nowoczesnych lotnisk, dworców, czyli całej sieci komunikacyjnej?

Jest kilka podstawowych zagrożeń dla przyszłości Polski: brak autentycznej liberalnej gospodarki, uwarunkowania demograficzne, niski poziom infrastruktury technicznej, społecznej i oświatowej, słaba innowacyjność gospodarki, etatyzm państwa, zły podział administracyjny kraju, niewydolność instytucjonalna, nieefektywność sektora finansów publicznych, omnipotencja szarej strefy oraz inercja społecznej świadomości. Zdiagnozowanie tych wyzwań stanowi doskonały asumpt do rozpoczęcia poważnej debaty publicznej na temat modelu rozwoju społeczno-gospodarczego Polski, a więc kursu, jaki chcemy przyjąć.

Syndrom szklanki z sodką

W prawdziwej liberalnej gospodarce dobrobyt i bogactwo powinny się rozlewać. Powinny spłynąć z bardzo bogatych gór gospodarczego wzrostu na biedne niziny, o gorszym stopniu progresji gospodarczej. W tym kontekście można się posłużyć metaforą szklanki z sodką, w której intensywne mieszanie powoduje, że jej zawartość rozlewa się na sąsiednie powierzchnie. Ale konieczny jest do tego wysoki stopień rozwoju infrastrukturalnego. Modele polaryzacyjno-dyfuzyjne oraz rozbudowa infrastruktury stanowią dwa nieodzowne, komplementarne elementy budowania długofalowego dobrobytu, dedykowanego przede wszystkim przyszłym pokoleniom. W innym przypadku zadziała syndrom wykolejonego pociągu, a więc wielkie metropolie uciekną do przodu, a świat prowincji ugrzęźnie gdzieś na bocznicy, w starych, zepsutych, powywracanych wagonach. Bogactwo nie rozchodzi się w powietrzu, tym bardziej w epoce globalizacji. Musi posiadać swoje łącza elektroniczne, szerokie pasma asfaltu, nowoczesne tory, poduszki magnetyczne i przede wszystkim zasadzać się w mobilnym, dobrze wykształconym społeczeństwie informacyjnym oraz innowacyjnej gospodarce. Innej drogi dynamicznego rozwoju społeczno -gospodarczego po prostu nie ma. A więc - przede wszystkim infrastruktura. Polska gospodarka powinna zostać nastawiona na szybki kurs.

Roman Mańka

Pobierz za darmo: program PIT 2010

Gazeta Finansowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »