Bez zaplecza trudno być ministrem finansów

To źle, że Marek Belka, minister finansów, zrezygnował ze stanowiska. Jeszcze gorzej, że zmusił go do tego rząd, w którym był wicepremierem.

To źle, że Marek Belka, minister finansów, zrezygnował ze stanowiska. Jeszcze gorzej, że zmusił go do tego rząd, w którym był wicepremierem.

Mimo że choć raz chciałbym się mylić, decyzja Marka Belki potwierdza wielokrotnie podnoszone na łamach "PB" obawy, że gabinet Leszka Millera nie ma zamiaru naprawiać finansów publicznych.

Prawdą jest, że nie zawsze zgadzaliśmy się z retoryką Marka Belki, mimo że potrafi czarować słowem. Do dziś nie przekonał nas, dlaczego wydatki państwa muszą z roku na rok realnie rosnąć, dlaczego budżet łata się ogromną ilością obligacji skarbowych - przy perfidnym wykorzystaniu relatywnie wysokich stóp procentowych (mimo że za ich poziom krytykuje się regularnie RPP - co na dodatek umacnia złotego). Wciąż nie wiemy, dlaczego nie można przeprowadzić rzeczowych reform prawnych i strukturalnych, a podejmowane działania, zamiast skutecznie ulżyć przedsiębiorcom, tylko nieco ułatwiają im życie. Dlaczego wreszcie zabiera się bogatym i przedsiębiorczym, by dać teoretycznie biedniejszym, a na pewno mniej aktywnym.

Reklama

Dziś jednak jesteśmy już trochę mądrzejsi. Lub inaczej - potwierdzają się nasze obawy. Oto bowiem Marek Belka, z całą pewnością wybitny ekonomista, którego koncepcje na dodatek pasują do polityki rządzącej koalicji, obarczony był jako minister finansów grzechem pierworodnym: nie miał zaplecza. A to, jak się okazuje, jest sprawa fundamentalna, zwłaszcza w formacji takiej jak SLD. I fakt, że na niedawnym spotkaniu z "PB" Leszek Miller mówił o Marku Belce per "mój przyjaciel", za co minister finansów zrewanżował mu się wczoraj zwrotem "premier Leszek", niczego nie zmienia.

W interesach nie ma przyjaciół. A w świetle zbliżających się wyborów samorządowych i spadku notowań SLD liczy się tylko polityka. Jak zwykle i niestety.

Profesor Marek Belka zachował się z klasą. Powiedział, że nie starczyło mu energii, i że nie poszło o deficyt. W taką argumentację oczywiście trudno uwierzyć - akurat energii Markowi Belce nigdy nie brakowało, choć na wczorajszej konferencji sprawiał wrażenie zmęczonego. Albo raczej dobitego. Bo kolejny już raz nie udało się - dołączył do grona szefów resortu finansów, którzy chcieli coś zmienić, ale nie mieli zaplecza. W takiej atmosferze pytanie o następcę Marka Belki wydaje się bezzasadne. Bo jaka różnica, skoro i tak budżetu nie pilnuje kto inny?

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: Belka | minister | Marek | Marek Belka | minister finansów | ministrowie finansów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »