Konflikt ING Banku Śląskiego z klientami

Miały być krociowe zyski, przepadły miliony - kolejny klient pozywa bank w sprawie słynnych obligacji z 2002 r. Śledztwo wznowiła też prokuratura.

Miały być krociowe zyski, przepadły miliony - kolejny klient pozywa bank w sprawie słynnych obligacji z 2002 r. Śledztwo wznowiła też prokuratura.

Przedsiębiorstwo Hotelarsko-Turystyczne (PHT) z Warszawy żąda od ING Banku Śląskiego (ING BSK) odszkodowania za transakcje na obligacjach Stoczni Szczecińskiej Porta Holding z 2002 r. Sprawa ruszyła w ubiegłym tygodniu. Rozpatruje ją sąd arbitrażowy przy Krajowej Izbie Gospodarczej. PHT chce odzyskać 1,5 mln zł. Kwota niewielka, jednak dla wizerunku ING BSK sprawa jest bardzo istotna. Podejrzeniem o nieprawidłowości przy transakcjach interesuje się też prokuratura, która w maju 2005 r. wznowiła śledztwo.

Artyści i inwestorzy

Reklama

ING BSK sprzedawał obligacje Stoczni Szczecińskiej jako agent emisji. Wartość programu wynosiła 100 mln zł. Ostatnie transze bank oferował w styczniu i lutym 2002 r. z terminem wykupuw kwietniu i czerwcu 2002 r. Stocznia przeżywała wówczas ciężkie chwile, więc papiery były oferowane z atrakcyjnym dyskontem. Ci, którzy połasili się na szybki zarobek, srogo się zawiedli - stocznia zawiesiła spłacanie należności, a w lipcu 2002 r. została postawiona w stan upadłości. Zamiast zysków, stracili pieniądze. Bank rozkładał ręce - cóż, atrakcyjna stopa zwrotu wiąże się z dużym ryzykiem. We wrześniu 2002 r. do sądu arbitrażowego wpłynął jednak pierwszy pozew w tej sprawie. Na dodatek sprawa stała się bardzo medialna za sprawą Związku Artystów Scen Polskich (ZASP), który "umoczył" w obligacjach 9 mln zł. Ostatecznie jednak związek wynegocjował z bankiem ugodę. Niefortunnym nabywcą obligacji okazał się także wydawca "Rzeczpospolitej" . Podobnie jak w przypadku ZASP sprawa zakończyła się ugodą. Fakty, które podajemy poniżej, są dużo mniej znane.

Równi i równiejsi

Część klientów ING BSK, którzy stali się nabywcami obligacji, także próbowała ułożyć się z bankiem, ale ich siła przebicia okazała się zbyt mała. - Bank nie poczuwał się do winy z tytułu oferowania papierów upadającej firmy, o której kłopotach nie informował klientów. Mało tego, dilerzy wręcz zachęcali do zakupu obligacji, twierdząc, że reprezentują renomowaną instytucję finansową, która nie oferowałaby żadnego "badziewia" - mówi jeden z nabywców obligacji. Niektórzy z nich znaleźli jednak sposób na "dobranie się" bankowi do skóry: zakwestionowali procedury transakcji. Bank przyjmował zlecenia telefonicznie, a potem wysyłał potwierdzenia. Taka procedura przy transakcjach, które przynosiły korzyści, okazywała się wystarczająca. W wypadku obligacji stoczni zaczęły się schody: w jednym przypadku okazało się, że kontaktujący się z bankiem pracownik firmy nie miał upoważnienia do składania dyspozycji, w innych w ogóle kwestionowano fakt dokonywania zleceń i podważano jego zgodność z regulaminem działania banku. Ponadto prawnicy nabywców znaleźli w umowie między ING BSK a stocznią wzór pisemnego zamówienia (z informacją, że klient zapoznał się z kondycją firmy), którego bank wobec klientów nie stosował, a zdaniem niektórych prawników ? powinien. Efekt? 14 czerwca 2004 r. sąd arbitrażowy wydał wyrok w sprawie z powództwa lubelskiej spółki Lublindis zasądzający od ING BSK zapłatę niemal 2 mln zł odszkodowania i zwrot kosztów procesu. Pozew uwzględniono w całości i zasądzono zwrot pełnej zainwestowanej w obligacje kwoty, a uzasadnienie wyroku musiało być dla banku wyjątkowo bolesne. "Pozwany bank ignorował ustalone przez siebie zasady realizacji zleceń klientów, wykazał brak elementarnej, profesjonalnej staranności oraz wyjątkowo rażące niedbalstwo w wykonywaniu zobowiązań wynikających z umowy rachunku papierów wartościowych". Dwa miesiące później bank dostał kolejny cios. Musiał zapłacić Przedsiębiorstwu Przeładunkowo-Składowemu Port Północny z Gdańska 3,3 mln zł. To niewiele, gdyż spółka zainwestowała 10 mln zł w obligacje. Jednak z treści uzasadnienia płyną kolejne, niekorzystne dla banku wnioski.

Zagubione taśmy

Port Północny w pozwie twierdził, że bank dokonał zakupu obligacji bez dyspozycji klienta, a księgowa firmy wydawała telefonicznie jedynie instrukcje dla banku, które powinny być potwierdzone na piśmie przez zarząd. Bank w odpowiedzi przedstawił nagranie, które arbitrzy uznali za wystarczające do potwierdzenia wydania dyspozycji jednej z transakcji. Na tej podstawie przyjęto, że transakcje dokonane tego dnia zostały zamówione. "Pozwany nie przedstawił jednak nagrań żadnej innej rozmowy telefonicznej (?). Zespół orzekający uznał przeto, że pozwany nie udowodnił w sposób przekonujący otrzymania od powoda zleceń" - napisano w orzeczeniu. Co się stało z pozostałymi taśmami" Zginęły czy też było na nich coś, czego nie można było ujawnić? A może - jak twierdzi klient - bank sam zdecydował za niego o zakupie? "Puls Biznesu" dotarł do jednego ze stenogramów rozmów. Przedstawiciel banku rekomendował zakup obligacji, zapewniając klienta, że kłopoty stoczni to przeszłość. Pod wpływem tych sugestii klient zmienił dyspozycje i wyraził chęć zakupu obligacji. Tymczasem podczas rozpraw arbitrażowych prawnicy banku podkreślali, że nigdy nie rekomendował on zakupu, lecz jedynie przedstawiał możliwości.

Krajobraz po bitwie

Teraz sposób oraz fakt dokonania części zleceń kwestionuje PHT. - Sprawę traktujemy honorowo, bo bank zachował się wobec nas arogancko, mimo że z bardziej wpływowymi klientami był w stanie się porozumieć - mówi Przemysław Kaczorkiewicz, prezes PHT. Krajobraz po obligacjach stoczni wygląda jak po bitwie. Oskarżenia i pomówienia, postępowania przeciw władzom spółek, które w te obligacje zainwestowały (m.in. zapowiedź skierowania oskarżenia przeciwko byłemu prezesowi ZASP, oskarżenie przeciw prezesowi Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Białymstoku), sprawa w prokuraturze przeciwko nieprawidłowościom w banku. ING BSK na razie nie komentuje sprawy. Na rynku opinie są podzielone. Jedni uważają, że klienci sami są sobie winni.

- Zawsze lepiej można zarobić na inwestycjach o podwyższonym ryzyku. Jednak na nich też można najwięcej stracić. Tłumaczenie, że ktoś nie wiedział o kłopotach stoczni, że kogoś bank wprowadził w błąd, jest bzdurą. Klienci liczyli, że stocznia nie może upaść - mówi jeden z doradców inwestycyjnych.

Inni są zdania, że bank bazuje na zaufaniu i nie może polecać klientom ryzykownych papierów, próbując zamydlić to ryzyko.

- Klient musi być o tym jasno informowany. Jeśli agent ukrywa ryzyko, to nie jest to etyczne - mówi jeden z doradców.

Wątpliwości etycznych w przypadku obligacji stoczni jest dużo. Klientem ING BSK był przecież oferent, a jednocześnie kupujący, którzy mieli rachunki w tym banku. Bankowi powinno zależeć na dobrej obsłudze obu stron. Inna sprawa, że w momencie oferty bank kredytował budowę statków w stoczni, mogło mu więc w podwójnie zależeć na jej powodzeniu. Czy tak samo jak na powodzeniu interesów swoich mniejszych klientów?

Mariusz Zielke

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: bank | Stocznia | stoczni | ZASP | śledztwo | konflikt | ing | bańki | firmy | obligacje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »