Nadmierne kontrole zniechęcają importerów
Pomimo liberalizacji przepisów co do kontroli towarów na granicach, w Polsce nadal przeprowadza się nieuzasadnione kontrole standaryzacyjne i sanitarne. Nie tylko wydłuża to czas odprawy, ale także podwyższa jej koszty. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby takie kontrole były powszechne w innych krajach unijnych. Tymczasem ten sam towar, który w Polsce podlega kontroli, odprawiony np. w Hamburgu nabiera statusu unijnego i swobodnie wjeżdża już do Polski bez jakichkolwiek kontroli.
Oznacza to, że przepisy unijne nie wymagają przy odprawie importowanych towarów rolno-spożywczych każdorazowo sprawdzania jakościowego i sanitarnego, tym bardziej że obowiązkowe są kontrole fitosanitarne i weterynaryjne. Należy zaznaczyć, że istnieją w innych krajach Unii Europejskiej, ale przy dopuszczeniu towaru do sprzedaży. Natomiast nie ma ich przy dopuszczeniu do obrotu, czyli przy odprawie celnej. W Polsce jednak wymóg taki istnieje. Kontrole te często dublują się, co oznacza, że wykonywane są przez kilka instytucji naraz.
Wybór jest prosty
Grozi to utratą konkurencyjności polskich przejść granicznych, a głównie portów morskich na rzecz portów w innych krajach unijnych. Bowiem dopuszczenie do obrotu tego samego towaru w Gdyni będzie trwało o tydzień dłużej i będzie droższe niż np. w Hamburgu. Wniosek z tego jest prosty - jeśli importer ma do wyboru kilka miejsc odpraw i w jednym z nich będą dodatkowe utrudnienia (tak naprawdę niczym nieuzasadnione), to wybierze z pewnością to miejsce, gdzie zostanie obsłużony szybciej i taniej. A i tak prawie każdy towar przewożony drogą morską trafia najpierw do większego portu (np. Hamburg, Rotterdam), a dopiero dalej do portów polskich. Więc importer nie poniesie żadnych innych kosztów związanych z dopuszczeniem do obrotu w tych miejscach, zwłaszcza że jego towar po dopuszczeniu do obrotu na terytorium Unii Europejskiej będzie mógł swobodnie wjechać na terytorium Polski (bez żadnych kontroli oczywiście) i dalej być sprzedanym kolejnemu kontrahentowi.
Argument troski o klienta
Służyć to ma chyba tylko samym kontrolującym i sztucznemu utrzymywaniu niektórych urzędów, a w nich kilkaset miejsc pracy. Bo trudno się doszukać w uzasadnieniach legislacyjnych realnych powodów działania tych instytucji w zakresie kontroli na granicach. - Najczęściej wysuwanym argumentem za pozostawieniem tych kontroli jest argument troski państwa o rynek konsumencki. Jednak aplikując nam te prokonsumenckie rozwiązania, całkowicie zapomniano o jednej z naczelnych zasad obowiązujących w Unii Europejskiej - zasadzie swobodnego przepływu towarów. Zapomniano również o funkcjonowaniu rynku przewozowego oraz geograficznym położeniu Polski - mówi Artur Jadeszko, kierownik agencji celnej Allcom z Gdyni. Niewątpliwie rezygnacja importerów z odpraw w polskich portach morskich może przynieść szkodę budżetowi państwa, gdyż należności podatkowe i celne z tytułu dopuszczenia do obrotu będą trafiały do skarbu innych państw unijnych. Polskie porty i firmy spedycyjne stracą klientów, a więc staną się biedniejsze. Skarb Państwa będzie pustoszał, ale za to twórcy przepisów będą nadal utwierdzać nas konsumentów, że idea ich przepisów jest jak najbardziej słuszna, potrzebna i opłacalna. Może więc warto zastanowić się nad zmianą tej idei i skupić się na kontroli towarów dopuszczanych do sprzedaży, a nie do obrotu (bo to zasadnicza różnica!).
Instytucje kontrolujące towary rolno-spożywcze przy dopuszczeniu do obrotu
Wojewódzkie Inspektoraty Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych - kontrola standaryzacyjna (jakości)
Inspektoraty Państwowej Inspekcji Sanitarnej - kontrola sanitarna
Inspektoraty Państwowej Inspekcji Ochrony Roślin - kontrola fitosanitarna
Wojewódzkie Inspektoraty Weterynaryjne - kontrola weterynaryjna.
Beata Trochymiak