Nie wydawajmy bez sensu

Rozmowa z Robertem Gwiazdowskim, komentatorem gospodarczym, dyrektorem Centrum im. Adama Smitha.

Czy i jak kryzys wpływa na wydawanie unijnych funduszy? Powinny stać się dla nas szansą, a ze statystyk wynika, że wydajemy je w takim tempie jakby były kulą u nogi.

- Fundusze europejskie same w sobie w ogóle nie są żadną szansą na nic. Proszę pamiętać, że po zjednoczeniu Niemiec, RFN przekazała landom dawnej NRD, licząc w dzisiejszej walucie, kwotę półtora miliarda euro! Można powiedzieć, że był to taki swoisty "fundusz europejski" I co? I Nic! Bezrobocie we wschodnich landach niemieckich jest wyższe niż w Polsce, a tempo wzrostu gospodarczego - niższe. Rozdawanie pieniędzy nie tworzy żadnego bogactwa.

Reklama

Jakby tworzyło, to rozdawanie przez amerykańskie banki hipoteczne pieniędzy na zakup domów Amerykanom nie mającym de facto zdolności kredytowej, nie skończyłoby się zapaścią - tylko jeszcze większym boomem. Ale niestety - niestety dla zwolenników gospodarki popytowej - tak nie jest. Pieniądz jest jedynie miernikiem wartości - jak twierdził Adam Smith - a nie wartością samą w sobie. Ale niektórzy makroekonomiści nie chcą w to uwierzyć.

Ja ich nazywam walutocentrykami. Ich zdaniem cały świat realny, cała gospodarka kręci się wokół pieniędzy. Podobnie kiedyś było z geocentrykami, którzy twierdzili, że słońce kręci się dookoła Ziemi, a przeciwników palili na stosie. Tymczasem jest dokładnie na odwrót.

To świat gospodarki realnej jest centrum, wokół którego powinny oscylować pieniądze. Na szczęście zwolennicy takiego poglądu dzisiaj są paleni już tylko na stosie ostracyzmu środowiskowego.

Czyli co? Nie powinniśmy brać tych pieniędzy?

- Ależ powinniśmy. Moja babcie zawsze powtarzała: "jak dają to bierz. Jak biją - to uciekaj". I pewnie inne babcie też mówiły to samo. Chodzi tylko o to, żeby nie zachłysnąć się tymi pieniędzmi, bo jak wydamy je bez sensu - po to tylko, żeby "ożywić" gospodarkę, to jak się one skończą, będziemy mieć jeszcze większy kryzys. Zadziała dokładnie ten sam mechanizm, który działa obecnie. Wydawanie przez kilka lat "łatwych" pieniędzy, które mógł w Ameryce dostać "każdy głupi" spowodowało, że mamy odczuwalny kryzys - bo pieniądze te nie ożywiały przedsiębiorczości, tylko konsumpcję, przez co producentom wydawało się, że zawsze będą wszystko na pniu sprzedawać, bez względu na to, za ile i jak produkują - exemplum: amerykański przemysł samochodowy.

To jak wobec tego ocenia Pan skuteczność działań antykryzysowych rządu?

- Jakich działań? Rząd tradycyjnie nie robi nic - tylko podpuszcza pana prezydenta, żeby ten coś zrobił, albo powiedział. Wzrost poparcia dla rządu od razu jest murowany. Ale tym razem to dobrze. Rządowi należy się jednak pochwała, że nic nie robi. Oczywiście podejrzewam, że rząd nic nie robi nie dlatego, że ma taką strategię, ale dlatego, że nie za bardzo wie, co powinien zrobić i obawiam się, że jak już zacznie robić pod wpływem walutocentryków, to dopiero będzie nieszczęście.

Tym którzy namawiają rząd do zwiększania deficytu czy drukowania pieniędzy, żeby "wesprzeć" sektor finansowy i "ożywić" gospodarkę chciałbym przypomnieć, że w stanie wojennym stałem przez 13 dni i nocy w kolejce po lodówkę. Generowałem popyt jak jasna cholera, a podaży jak nie było, tak nie było. W końcu 14 dnia kupiłem pralkę, bo właśnie "rzucili", której nie potrzebowałem, i wymieniłem ją z kolegą, który chciał właśnie pralkę a kupił lodówkę - bo w sklepie, w którym on stał po pralkę, akurat była dostawa lodówek. Transakcja odbyła się w barterze - bez udziału pieniędzy, które nie były do niczego potrzebne.

Podstawowym działaniem antykryzysowym powinno być wyeliminowanie głównej przyczyny kryzysu, czyli barbarzyńskiego opodatkowania pracy. Jak mówił nieodżałowany Kisiel o kryzysie w socjalizmie - "to nie kryzys. To rezultat". Dziś jest tak samo. Mamy rezultat opodatkowania pracy akcyzą w wysokości 80 procent. Jak młody człowiek idzie do pracy, której wartość pracodawca wycenia na 3600 - to on dostaje 2000. Reszta - czyli 1600 złotych - idzie do urzędu skarbowego na zaliczkę na PIT i na składki ubezpieczeniowe do ZUS.

Zgodnie z prawem Saya zdolność popytowa takiego człowieka mierzona wartością jego podaży wynosi 3600. Ale po opodatkowaniu maleje do 2000. Reszta idzie między innymi na dotacje budżetowe dla partii politycznych, które płacą za spoty telewizyjne wychwalające własne dokonania i wyszydzające przeciwników politycznych. A od tego wzrostu gospodarczego nie ma i nie będzie.

Rząd założył, że w tym roku wyda 16,8 mld zł unijnych pieniędzy, co zważywszy na dotychczasowe tempo, w jakim je wydajemy, jest chyba zadaniem nierealnym. Co według Pana przeszkadza nam w szybkim korzystaniu z tych pieniędzy?

- Po pierwsze: biurokracja. Po drugie: nepotyzm. Nie wiem co bardziej. Fundusze są dzielone źle, bez strategicznego pomysłu na co je wydawać. Wydamy więc po trochu na różne rzeczy i nie będzie w żadnej sferze widocznego rezultatu. Jedni urzędnicy starają się nikomu nie podpaść, więc celebrują wydawanie decyzji, a inni wręcz przeciwnie - starają się niektórym przysłużyć. I dzieje się tak czasami niekoniecznie dlatego, że są jakieś polityczne naciski, tylko dlatego, że się urzędnicy owych nacisków spodziewają.

Kolejne rządy zapowiadały uproszczenia - dlaczego dotychczas nie powstało coś w rodzaju komisja Palikota dla funduszy europejskich, która pomogłaby systemowo uprościć korzystanie z unijnych dotacji?

- A o to proszę zapytać pana posła Palikota. Ale może lepiej, że nie powstała - jeśli rezultat jej prac miałby być taki sam, to szkoda energii na pracę.

Według raportu rządowego z mają br. regiony wydały dotychczas 390 mln zł, a rząd zaplanował, że w tym roku wydadzą 6,5 mld zł. Dlaczego tak kiepsko idzie samorządom wydawanie unijnych dotacji? Nie mają zabezpieczonych środków własnych? Nie mają pomysłów na ciekawe projekty ? Nie funkcjonuje system zaliczek?

- Yes, yes, yes - że pozwolę sobie zacytować pana premiera Marcinkiewicza. Środków własnych samorządy nie mają. Pomysły mają nie najlepsze - dlatego banki, które i tak borykają się z kłopotami własnymi nie kwapią się do udzielania kredytów na takie inwestycje.

A gdzie w takim razie dofinansowania mają szukać przedsiębiorcy, gdy banki zakręciły im kurek z kredytami?

- Z jednej strony banki chętniej będą pożyczały samorządom - bo to bezpieczniejsze. Z drugiej strony przedsiębiorcy mogą łatwiej sięgnąć po wsparcie ze strony venture capital. Samorządy mają bowiem mniej rentowne inwestycje infrastrukturalne, stopa zwrotu z których dla funduszy inwestycyjnych jest nieatrakcyjna. Przedsiębiorcy mogą mieć pomysły rokujące większe szanse szybszego zwrotu. Na razie także fundusze venture są bardzo ostrożne w podejmowaniu nowych wyzwań, ale to się zmieni.

Zwłaszcza w przypadku funduszy zza Oceanu. Te dolary, które namiętnie drukuje rząd amerykański niedługo zaczną "parzyć w palce". Zacznie się inflacja i ucieczka od "pustego pieniądza" w kierunku atrakcyjnych projektów inwestycyjnych, a ja głęboko wierzę, że w Polsce wiele takich atrakcyjnych projektów może się znaleźć.

Choć z drugiej strony nie słychać ogólnego lamentu, że firmom brak kapitału na wkład własny - czy może kondycja małych przedsiębiorstw jest tak dobra, że mogą pokrywać ten wkład ze środków własnych?

- 70 procent firm z sektora MŚP, w którym wytwarza się większość PKB i tworzy większość miejsc pracy, w ogóle nie ma ekspozycji kredytowej. Dla nich kłopoty banków to "bajka o żelaznym wilku". Na dictum, że banki nie będą udzielały kredytów, odpowiadają: przecież i tak nam nie udzielały.

Jaki wpływ na korzystanie przez Polskę z unijnych funduszy miałoby wejście Polski do strefy euro? Kiedy - w Pana ocenie - możemy się znaleźć w tym klubie?

- Moim zdaniem samo wejście do strefy euro niczego nam jeszcze nie da. Ciągle powtarzam, że bogactwo kraju nie zależy od koloru farby, którym zadrukowany jest papier będący oficjalnym środkiem płatniczym. Szans na wejście do strefy euro od 1 stycznia 2012 nigdy nie mieliśmy. Co więcej, rozpętanie debaty na ten temat dokładnie w tym samym momencie, gdy rozpoczynał się kryzys finansowy było dowodem braku wyobraźni ekonomicznej. Dziś już najbardziej nawet zagorzali zwolennicy euro mówią o przystąpieniu do ERM2 jak zacznie się wzrost gospodarczy, czyli przełom 2010-2011.

Rozmawiała: Małgorzata Schwarzgruber

Fundusze Europejskie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »