Ożywają dzięki Polakom

Niemcy. Kolorowe, pełne dźwięków, przywracają dorosłych na chwilę w krainę beztroskiego dzieciństwa, a dzieciom dają nieograniczoną radość. Wesołe Miasteczka, inaczej lunaparki mogą być wesołe tylko dzięki ludziom, którzy wykonują tam całkiem poważną pracę.

Ktoś musi konserwować metalowe konstrukcje, wożące na wielokrotnie przemalowanych krzesełkach kolejne pokolenia dzieci. Ktoś dla nich uruchamia trzeszczącą machinę, ktoś sprawdza łańcuchy, śruby i wymienia światełka, by wieczorem wabiły kolorowymi konstelacjami.

Ktoś setki razy powtarza te same zachęty, by to właśnie tę machinę wybrać i spędzić na niej kilka minut życia. Te anonimowe postaci pomagają umościć się w koszu diabelskiego młyna, ostrzegają przed niepotrzebnymi ruchami, dbają o bezpieczeństwo pasażerów. W końcu ktoś naciska guzik lub uruchamia "wajchę", by machina ruszyła i jazda!

Reklama

Lunaparki ożywają dzięki Polakom

Miasteczko pracuje bez wytchnienia. Bez względu na pogodę i porę roku. - Wesoło to jest nam dopiero w domu, kiedy wracamy do bliskich, bo przy karuzelach pracujemy od 10.00 do 21.00 i to praca, której czasem ma się dość - zdradza Dawid Andrzejewski z Konina, który od 10 lat obsługuje urządzenia w lunaparkach podróżujących po Europie. - Najlepiej pracuje się latem, kiedy jest ciepło. Za to zimą, w okresie przedświątecznym, jest niepowtarzalny nastrój, specyficzne zapachy, potrawy, grzane wino i mimo, że daleko od domu, czas szybko mija.

Dawid dziś ma 32 lata, żonę, 10-letniego syna Filipa i 4-miesięczną córeczkę, Marysię. - To dobra praca dla kawalera. Wracamy na tydzień, dwa, potem znów wyjazd na 2-3 miesiące. I prawda jest taka, że nie widzę jak mi dzieci rosną. Bardzo mi rodziny brakuje. Zwłaszcza wymarzonej córki - Dawid Andrzejewski pokazuje zdjęcia bliskich. - Pozostają telefony. Na szczęście mam wyrozumiałą żonę. Poza tym, ona wie, że może być spokojna. My tu mamy "rodzinny biznes". Pracujemy wspólnie z bratem, szwagrem, a do wesołego miasteczka do pracy wciągnął mnie mój ojciec chrzestny, wujek Wacław. Pilnujemy się wzajemnie!

Razem z wujem i jego zięciem, Arkiem - też z okolic Konina, obsługują diabelski młyn na starówce w Bremie. Od początku pracują w tym samym objazdowym wesołym miasteczku, należącym do firmy S. Henstein.

Ischa Freimarkt

Odbywa się w Bremie na przełomie października i listopada. Trwa dwa tygodnie i jest największym w północnych Niemczech ludowym jarmarkiem.

Na placu przed bremeńskimi halami wystawowymi i dworcem głównym oraz na rynku starego miasta, rozkładają się najciekawsze europejskie obwoźne pałace strachów, karuzele, setki urządzeń do podnoszenia adrenaliny i wprawiania serca w przyspieszone bicie.

Było 62-metrowe, największe w Europie obwoźne diabelskie koło, łańcuchowa karuzela rozkręcająca chętnych na wysokości 55 metrów? I wiele innych atrakcji. Większość z nich obsługują Polacy. Są też Czesi, Ukraińcy, Rumuni i Turcy.

Podczas Freimarktu rozpoczął się w wielu miastach Niemiec tradycyjny karnawał, odtrąbiony jako rozpoczęty 11.XI. o 11.00 przez kolorowych przebierańców idących w niekończących się korowodach. Potrwa jak w Polsce, do środy popielcowej, poprzez Różowy Poniedziałek, gdzie kobiety władają miastami i odcinają panom krawaty.

Pieniądze to motywacja

- Dobre czasy finansowe już się skończyły, każdy chce płacić jak najmniej, inne narodowości są gotowe pracować prawie za darmo. Nie możemy na szefa narzekać, mieszkamy w przyzwoitych warunkach, dostajemy pieniądze na obiady. Bożonarodzeniowe jarmarki kończą się dzień przed wigilią, więc szybko składamy urządzenia i pędzimy do domu - mówią polscy pracownicy.

Andrzejewski przez te kilka sezonów mógł sobie pozwolić w końcu na rozpoczęcie na budowy domu w Polsce. Bo zarobki ciągle są lepsze niż w Polsce. Mimo, że koszty w kraju rosną, a płace w Niemczech maleją. Dawid po trzech miesiącach pracy przywozi do domu kilka tysięcy euro. Czasem dodatkowe kilkaset euro udaje mu się zaoszczędzić z dodatków na obiady.

Noworoczne obietnice

- Jak co roku, na święta i nowy rok obiecuję sobie, że to był mój ostatni sezon. Potem ze znajomymi, w prawie niezmienionym gronie spotykamy się w marcu w Niemczech. No i zaczyna się. Jedziemy do Luksemburga, Belgii, wracamy do Niemiec. Teraz też sobie obiecałem, że od nowego roku się ustatkuję i pobędę z rodziną - planuje Dawid Andrzejewski.

Między uruchamianiem archaicznej maszynerii, a usadawianiem klientów w gondoli karuzeli panowie wyjaśniają, jakie konsekwencje ma ich tryb życia. - Wiele rodzin się porozpadało, wiele osób się rozpiło. Trudno do siebie przywyknąć na nowo po powrocie, tu jest inne życie, wszystko robimy sami, dbamy tylko o siebie - Polacy opisują niewesołe strony życia wesołego miasteczka.

- W Koninie czeka budowa domu, działka. Nie mam czasu ani szans się rozwijać. Teraz chcę zrobić przynajmniej prawo jazdy na samochody ciężarowe. Nie zamierzam tu pracować do końca życia. Mój język niemiecki też jest taki użytkowy, nie ma jak się podszkolić, bo kiedy? - wylicza Dawid. - Mojej wymarzonej córeczce, Marysi chcę zabezpieczyć dom, widzieć, jak rośnie, jak jest szczęśliwa. Stąd tego nie widzę - zamyśla się młody ojciec. Prosi, by mu życzyć spełnienia jego tegorocznych postanowień?

Beata Dżon

Praca i nauka za granicą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »