To już schody

Na pierwszy ogień poszły podatki, nadal nie wiadomo jednak, jaki budżet szykuje nam nowy rząd. Wiele przemawia za tym, że należałoby na razie poprzestać na prowizorium.

Na pierwszy ogień poszły podatki, nadal nie wiadomo jednak, jaki budżet szykuje nam nowy rząd. Wiele przemawia za tym, że należałoby na razie poprzestać na prowizorium.

Wpisanie nowego budżetu w stare ramy, nawet przy założeniu, że znajdziemy dodatkowe źródła dochodów i zmniejszymy niektóre wydatki, nie odwróci biegu wydarzeń. Nie tylko dlatego, że coraz bardziej pesymistycznie wyglądają przyszłoroczne prognozy wzrostu gospodarczego dla Polski. Już dziś znajdujemy się w stanie przedrecesyjnym i jest raczej pewne, że w przyszłym roku wzrost PKB nie będzie większy niż 1 - 1,5 procent, a nie brakuje takich, którzy wróżą spadek. W ocenie Krzysztofa Dzierżawskiego z Centrum im. A. Smitha, nasze obecne kłopoty to efekt nawarstwienia się błędów w polityce gospodarczej, jakie popełniliśmy przez ostatnie dwanaście lat. Ich skutki przekroczyły już masę krytyczną, co w efekcie grozi nam głębokim kryzysem gospodarczym, który może potrwać wiele lat.

Reklama



Ostatnia chwila

Także profesor Andrzej Wernik z Wyższej Szkoły Ubezpieczeń i Bankowości, jeden z czterech niezależnych ekspertów powołanych w sierpniu przez rząd do oceny finansowego stanu państwa, uważa, że to już ostatnia chwila na podjęcie działań ratunkowych.

Zakładając bowiem, że wydatki budżetu nie przekroczą 183 miliardów złotych (tak jak uzgodniła koalicja SLD-UP-PSL), a dochody sięgną co najwyżej 139 miliardów złotych, deficyt do sfinansowania to 44 miliardy złotych. Około 4 miliardów złotych resort finansów zdobędzie dzięki podwyżkom podatków (zamrożenie progów i likwidacja niektórych ulg to w efekcie zwiększenie obciążeń podatkowych), resztę będzie musiał uzyskać ze sprzedaży obligacji i bonów skarbowych. Według szacunków Andrzeja Wernika, państwo będzie musiało sprzedać w przyszłym roku o jedną trzecią papierów wartościowych więcej niż w tym roku. Zwiększy to koszty obsługi długu w kolejnym roku o dodatkowe 5 - 6 miliardów złotych, co pociągnie za sobą konieczność zwiększenia sprzedaży papierów skarbowych itd. itp. To prosta droga do wpadnięcia w pułapkę zadłużenia.

Co w tej sytuacji należałoby zrobić? Na pewno rozwiązaniem nie jest brnięcie w coraz większy fiskalizm. Wzrost obciążeń podatkowych nie oznacza wcale, że zwiększą się wpływy do budżetu. Nie ma też żadnych szans na poprawę ściągalności podatków, w sytuacji gdy większość firm ma kłopoty z terminowym regulowaniem zobowiązań.

Już w tym roku zakładano, że niewielkie zmiany przepisów spowodują wzrost wpływów z VAT o 2 miliardy złotych, zaległości tymczasem wzrosły.

Gdyby udało się na przykładzie polskiej gospodarki udowodnić, że wzrost podatków prowadzi do przyśpieszenia wzrostu gospodarczego, profesorowi Markowi Belce należałby się Nobel z ekonomii - uważa Andrzej Sadowski z Centrum im. S. Smitha. Według niego wyłącznie księgowy punkt widzenia przy tworzeniu przyszłorocznego budżetu, to prosta droga do kryzysu, nie tylko finansów publicznych.

Nadzwyczajna sytuacja wymaga nadzwyczajnych działań. Krzysztof Dzierżawski nie ma wątpliwości, że jedynym wyjściem jest przyjęcie czegoś na kształt "planu Balcerowicza bis", bo obecna sytuacja gospodarcza jest przynajmniej tak dramatyczna jak w 1989 roku. Jego przygotowanie wymagałoby jednak co najmniej kilku miesięcy.

W tym czasie mogłoby obowiązywać prowizorium budżetowe - a np. od kwietnia przyszłego roku wdrażany byłby program ratunkowy. Musiałby on rozwiązać co najmniej dwie kwestie o zasadniczym znaczeniu. Z jednej strony, należałoby zahamować przyrost tzw. wydatków sztywnych (tam gdzie jest to możliwe zlikwidować indeksację i ograniczyć te wydatki, które mają się nijak do rzeczywistego stanu gospodarki). Z drugiej, konieczna byłaby postulowana już od lat konsolidacja finansów publicznych (likwidacja zbędnych funduszy, agencji i kas), tak by rząd i Sejm mogły dzielić więcej niż kilkanaście procent publicznych pieniędzy (a tak jest teraz). Większa elastyczność przy tworzeniu budżetów na następne lata pozwoliłaby na prawdziwe a nie tylko pozorne (chwilowe) oszczędności.



Kredyt zaufania

Jeżeli przyjmiemy taką filozofię postępowania, działania obliczone na dwa, trzy lata (zamrożenie progów podatkowych, podatek importowy) okażą się nieracjonalne, bo tylko odsuwają w czasie właściwe decyzje. Trzeba je podjąć teraz, póki jeszcze rząd nie roztrwonił kredytu społecznego zaufania.

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: rząd | wydatki | Nie wiadomo | schody | budżet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »