Wojna stalowa - Protekcjonizm dyplomatyczny w gospodarce

Na skutek decyzji prezydenta Busha o podniesieniu taryf celnych na stal nawet do 30 proc., świat stanął na krawędzi totalnej wojny handlowej. Do samego prezydenta USA, który nie odróżnia przecież - co udowodnił podczas wizyty w Japonii i czym wywołał spore zamieszanie - deflacji od dewaluacji trudno mieć większe pretensje.

Na skutek decyzji prezydenta Busha o podniesieniu taryf celnych na stal nawet do 30 proc., świat stanął na krawędzi totalnej wojny handlowej. Do samego prezydenta USA, który nie odróżnia przecież - co udowodnił podczas wizyty w Japonii i czym wywołał spore zamieszanie - deflacji od dewaluacji trudno mieć większe pretensje.

Przecież każdy prezydent jest mądry mądrością swojego narodu, a już przynajmniej swoich doradców. I w tym nadzieja całego świata i każdego narodu osobno. Ale jak się okazuje - nadzieja płonna. Bo ekonomia, a tym bardziej ekonomiczna mądrość, to jednak nie matematyka i tu nie zawsze dwa dodać dwa równa się cztery. Więcej, dodawanie z reguły daje za każdym razem inny wynik. Mniejsza, gdy jest to pięć, gorzej - gdy wychodzi trzy.

Wydanie przez Stany Zjednoczone wojny handlowej całemu światu grozi oczywiście i polskim hutom, utrudniając nasze negocjacje z Unią Europejską. Jednak - mimo wagi tego jednostkowego aktu - znacznie istotniejsze wydają się konsekwencje dla postrzegania polityki gospodarczej we wszystkich krajach. I tu wracamy do postawionego wiele lat temu pytania o rolę i znaczenie niewidzialnej ręki rynku. Oraz tego, czy ona w ogóle istnieje, czy też jest tylko emanacją woli i intencji większej lub mniejszej grupy interesów, krajów czy ludzi. Ejże, żachnie się ktoś, niewidzialna ręka rynku to właśnie efekt zbiorowej mądrości narodu. Zgoda, tylko że owa zbiorowa mądrość zbyt często pozostaje w sprzeczności ze zbiorową mądrością innego narodu, grupy czy sfery... I co wtedy?

Reklama

Na wypowiedzenie stalowej wojny najżywiej zareagowała oczywiście Europa - pod tymi samymi hasłami. Amerykanie bronią swoich stalowni i istniejących w nich miejsc pracy, Niemcy i Francja również. Gra idzie o ponad 4,5 mld dolarów rocznie i kilkadziesiąt tysięcy miejsc pracy. Jest więc o co walczyć. A gdzie w tym konflikcie znajduje się Polska? Ano, w samym centrum. I nie chodzi tu nawet o nasze interesy stalowe, chociaż te też są istotne. Ważniejsze są granice interwencjonizmu państwowego.

Jako młodzi demokraci, dopiero od niedawna doświadczający dobrodziejstw i odpowiedzialności płynących z wolności, naiwnie jeszcze wierzymy, że rynek wszystko ureguluje. Wobec tego przyjrzyjmy się niektórym zjawiskom - na przykład prywatyzacji polskich przedsiębiorstw ămade in FranceÓ. Analitycy i firmy konsultingowe przygotowujące procesy prywatyzacyjne zaśmiewają się już do łez na każdą ofertą konsorcjum czy firmy francuskiej, szczególnie w energetyce. Okazuje się bowiem, że sprzedającym jest państwo polskie, a kupującym... państwo francuskie. Bardzo często podobnie wygląda sprawa z kapitałem skandynawskim.

Potocznie mówi się, iż kapitał nie ma narodowości, nie ma paszportu. I to jest prawda. Zbytnim uproszczeniem byłoby mówić, że Mercedes to firma niemiecka, bo takiej narodowości był jej założyciel. Jak za wszystkim, za pieniędzmi także stoją konkretni ludzie. Obserwatorzy procesów prywatyzacyjnych już przyzwyczaili się do lokalnych wybuchów miłości ze strony przedstawicieli rządów, parlamentów czy innych wpływowych osób z krajów, z których firmy złożyły ofertę na zakup większego lub mniejszego zakładu. Jak każdy nagle wybuchający afekt, tak i ten szybko przechodzi, wraz z rozstrzygnięciem przetargu - ale za to jaki jest intensywny i malowniczy. Na przykład Eureko, borykające się z opornym ministrem Kaczmarkiem w sprawie PZU, jest konsorcjum międzynarodowym. Jak wobec tego wytłumaczyć nagłą chęć wicepremiera Holandii, kobiety zresztą, do poznania i porozmawiania z naszym ministrem skarbu państwa? Jego niewątpliwy urok osobisty jest, mimo wszystko, niedostatecznym argumentem. Takich przykładów można dostarczyć nieskończenie wiele, nie warto więc przytaczać jednostkowych, bo urażeni mogliby poczuć się wszyscy pominięci.

W Polsce nadal nie godzi się tak postępować, a ponadto każdy polityk uprawiający proceder podobnego lobbingu natychmiast zostałby posądzony o branie łapówek, nieuczciwe wspieranie konkretnej firmy i w ogóle działanie na szkodę wolnego rynku. W kontekście decyzji prezydenta Busha, a raczej jego doradców, oraz naszych rządowych zabiegów o Królewiec, przepraszam, Kaliningrad oczywiście - inaczej być może należy spojrzeć na niektóre decyzje przywoływanego już tutaj ministra Kaczmarka. On przynajmniej, konsekwentnie, nie udaje że jest jeszcze cnotliwy. A może to jest właśnie nowa jakość? W końcu podobno wszystko jest na sprzedaż, istnieje tylko kwestia ceny. No i terminologii.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: protekcjonizm | Na krawędzi | wojny | firmy | wojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »