Setki lat tradycji w ścianach browarów

Z założycielem i właścicielem Browarów Regionalnych Jakubiak sp. z o.o. Markiem Jakubiakiem rozmawiał dr Kordian Kuczma. Obecnie polskim biznesmenom trudno jest odnosić sukcesy, ponieważ wewnętrzny rynek w praktycznie wszystkich dziedzinach sprzedano niemal za darmo zachodnim firmom. Tak skończyło się np. oddanie poznańskiego Lecha kupcom z Republiki Południowej Afryki. Nikt nie zadał sobie trudu, aby wycenić pracę włożoną przez pokolenia Polaków w budowę tego zakładu. Na pewno byłaby to suma idąca nawet w setki milionów dolarów, a nie marne grosze, na które opiewała rzeczywista transakcja.

W życiu wielu Polaków konsumpcja piwa jest czymś niemal tak naturalnym jak oddychanie. Dla Pana również było oczywiste, że będzie Pan pracował w browarze?

Zacząłem pić piwo dopiero jako trzydziestokilkulatek. Na serio pochłonęło mnie, kiedy zostałem członkiem rady nadzorczej Browaru "Krotoszyn", którego właścicielem był wówczas Marek Czajkowski. Miałem tylko kilka tygodni na naukę piwowarstwa. To wtedy przekonałem się, że w tym napoju jest coś magicznego, co odróżnia go od zwykłych produktów spożywczych. Mało kto zdaje sobie sprawę, że jedno wypite piwo uspokaja, dwa - pobudzają, ale nie ma tak dużej dawki, aby wywołać w człowieku agresję. Dlatego piwo tak sprzyja życiu towarzyskiemu i kontaktom międzyludzkim.

Reklama

Czy stara się Pan jako właściciel browaru walczyć z negatywnymi stereotypami związanymi z piwem?

Zawsze chętnie odpowiadam na pytania na temat mojej pracy. Co roku w prywatnych rozmowach tłumaczę tysiącom ludzi, że np. nie ma możliwości rozcieńczania piwa w obecnie używanych kegach, nie istnieje żółć bydlęca, prostuję także inne mity tworzone przez ludzi, którzy udają, że znają się na rzeczach, o których nie mają pojęcia. Np. w Lwówku Śląskim trafiłem na lokalnego mądralę, który twierdził, że pracował w tamtejszym browarze i nie będę w stanie go ponownie uruchomić. Nawet kiedy spotkałem go tuż po tym, jak ponownie uruchomiłem browar, nie wróżył mi sukcesu.

Informacje o dolewaniu spirytusu do piwa służą chyba tylko leczeniu kompleksów ich autorów. Na szczęście obecnie możemy być zadowoleni z jakości rodzajów tego napoju sprzedawanych w Polsce. Nawet piwa produkowane przez wielkie koncerny smakują lepiej niż na południu Europy. A nie wynika to z tego, że mieszkańcy tego regionu wolą inne trunki?

Na pewno ma to związek z lokalną popularnością wina i cydru. Piwa z basenu Morza Śródziemnego cechują się bardzo niską ekstraktywnością, chociaż trzeba pamiętać, że w Polsce również piwo nie służy przecież do upijania się. Nie mam wątpliwości, że jego wkład w nasze problemy z alkoholem jest zerowy.

Z powodzeniem rywalizuje Pan na rynku z zagranicznymi potentatami. Czy istnieje uniwersalna recepta dla polskich przedsiębiorców na odnoszenie takich sukcesów?

Porównałbym swoją aktywność w biznesie do walki Dawida z Goliatem, ponieważ polskie prawo bardziej chroni zachodnie koncerny niż rodzime mikroprzedsiębiorstwa. Oburza mnie na przykład, że mogą one bezkarnie etykietować swoje wyroby jako "niepasteryzowane", choć w rzeczywistości są one poddawane sterylizacji. Z kolei mnie zabroniono podawania informacji, że przy warzeniu piwa nie stosuję chemicznych dodatków, mimo że to prawda.

Obecnie polskim biznesmenom trudno jest odnosić sukcesy, ponieważ wewnętrzny rynek w praktycznie wszystkich dziedzinach sprzedano niemal za darmo zachodnim firmom. Tak skończyło się np. oddanie poznańskiego Lecha kupcom z Republiki Południowej Afryki. Nikt nie zadał sobie trudu, aby wycenić pracę włożoną przez pokolenia Polaków w budowę tego zakładu.

Na pewno byłaby to suma idąca nawet w setki milionów dolarów, a nie marne grosze, na które opiewała rzeczywista transakcja. Tak samo nikogo nie interesowało zadbanie o pozostawienie w polskich rękach Żywca. Tymczasem w Czechach i Niemczech piwowarstwo jest traktowane z powagą należną każdemu płatnikowi podatków i otoczone ochroną prawną. Pozbywanie się najtańszym kosztem problemów z utrzymaniem pracowników i maszyn to zwykła grabież. Trzeba będzie wyciągnąć z tego wnioski przy urnach we wrześniu.

Czy rząd RP powinien czynnie pomagać przedsiębiorcom, czy wystarczy, aby im nie przeszkadzał?

Nie posługujmy się stereotypami: właściciele polskich firm nie potrzebują żadnej szczególnej pomocy, wystarczy stworzyć im warunki, w których nie będą musieli prosić państwa o łaskę. Obecnie można wykazywać zyski w księgowości, a w rzeczywistości nie posiadać tych pieniędzy, a jednocześnie nikt się nie troszczy, skąd przedsiębiorca ma mieć środki na opłacenie podatku dochodowego. Należy bezwzględnie zlikwidować CIT, ponieważ nie można stwarzać fałszywego wrażenia, że urzędnik lepiej zna się na prowadzeniu działalności gospodarczej niż specjalista w tej dziedzinie.

Czy w dzisiejszych czasach w Polsce przedsiębiorczość np. poprzez ochronę tradycji wytwórczości może być traktowana jako działalność patriotyczna?

Rzeczywiście mamy taką misję i staramy się zarażać nią innych. Wynika ona z samej specyfiki miejsc, w których pracujemy. Dotknięcie kilkusetletnich, pamiętających jeszcze czasy Piastów ścian naszych browarów to niesamowite przeżycie. Wywołuje dreszcz na plecach. Przez ostatnie 25 lat polscy przedsiębiorcy starali się wypracować kapitał, którego regularnie są pozbawiani. Bardzo mnie dziwi, kiedy słyszę finansistów apelujących o repolonizację banków. Gdzie byli ci ludzie, kiedy je wyprzedawano? Przez kilkadziesiąt lat z niewolniczą pokorą odbudowywaliśmy Polskę po zniszczeniach wojennych, tworząc tak wiele, że władzom po transformacji nie udało się jeszcze tego wszystkiego sprzedać. Z normalnej firmy szefostwo, które jedynie generuje długi zamiast prowadzić do wzrostu dochodów, zostałoby wypędzone, a tak przecież wygląda budżet naszego państwa. Na co czekamy?

Czym najłatwiej przekonać do siebie polskiego konsumenta: ceną, jakością czy właśnie tradycją marki i pozytywnymi skojarzeniami, np. patriotycznymi?

Amerykański analityk Arthur C. Nielsen udowodnił, że cena piwa jest przy jego wyborze brana pod uwagę dopiero w czwartej kolejności. Ważniejsza jest jakość i wyrobione przyzwyczajenia. Branża piwowarska posiada w sobie niewiarygodny ładunek emocjonalny.

Fanklub Ciechana tworzy już około miliona członków. Dzięki komunikatorom internetowym możemy uwzględniać ich opinie, kiedy chcemy np. wprowadzić zmiany w etykietach naszych produktów. Najczęściej trudno ich przekonać.

Czyli ludzie chcą być zaangażowani w powstawanie swoich ulubionych wyrobów?

Wyznaję teorię, że moje browary tak naprawdę nie są moją własnością. Oczywiście posiadam w nich udziały, zarządzam nimi, ale przemawiając podczas otwarcia browaru w Tenczynku powiedziałem: "Oddaję go w Wasze ręce - konsumentów. To Wasza historia, Waszych pradziadów, to Wy macie być jego ambasadorami". Te słowa zostały przyjęte owacjami. Jak widać, ludzie są świadomi, że sam bym nigdy nie wypił tego całego piwa.

Dzisiaj się już o tym nie pamięta, ale wprowadzanie Ciechana na sklepowe półki to była prawdziwa wojna. Przedstawiciele zagranicznych koncernów grozili sprzedawcom, że muszą zdecydować się czy chcą oferować Ciechana, czy ich produkty. Wielu nie dało się złamać. Na tym etapie bardzo pomogło nam uruchomienie własnej dystrybucji i nawiązanie zażyłych kontaktów z właścicielami punktów, które do dzisiaj sprzedają moje piwa. Mogłoby się wydawać, że nasz przykład rozkręcił pewnego rodzaju piwną rewolucję, większe zainteresowanie rzadszymi gatunkami, jednak w rzeczywistości zadziałało zwykłe prawo popytu i podaży.

Polacy przekonali się, że piwo to nie woda - może mieć różne smaki. Zaczęli się także bardziej przejmować jego składem, dlatego martwi mnie tendencja dodawania coraz większej ilości chmielu do piwa. To dawny francuski wynalazek, który miał kamuflować błędy w sztuce piwowarskiej. Oczywiście istnieje pewna liczba koneserów właśnie takiego smaku, jednak nie wierzę, że większości piwoszy zależy głównie na przyprawach.

Powiedział Pan, że nie czuje się jedynym właścicielem zakładów. W Polsce od przedsiębiorców raczej nie wymaga się takiej postawy, porzucanie danej gałęzi gospodarki na rzecz innej, zyskowniejszej jest uznawane za coś naturalnego. W idealnym świecie takie prospołeczne gesty są domeną polityków i działaczy charytatywnych...

Misyjne zachowania w biznesie zawsze wymagają solidnego przygotowania i przemyślenia. Pamiętam, jaką zgrozę poczułem, słysząc kiedyś w telewizji, że przygotowanie dziecka do roku szkolnego kosztuje przeciętnie 500 zł. Natychmiast namówiłem członków zarządu mojej firmy do wypłacenia wszystkim pracownikom takiej sumy na każde ich dziecko. Z prawnego punktu widzenia zapewnienie tych funduszy pozostaje jednak obowiązkiem państwa, z czym związany jest mój apel do nowo wybranego prezydenta Andrzeja Dudy.

Może zamiast podwyższać podatki warto byłoby pozwolić zaspokajać te potrzeby pracodawcom, ale w taki sposób, aby nie trzeba było w zamian za to zabierać podwładnym części pensji? Jestem przekonany, że 3/4 polskich biznesmenów chętnie by się tego podjęło, lecz w obecnych warunkach z racji obciążeń fiskalnych wypłata 500 zł na dziecko to w rzeczywistości wydatek 1 000 zł. Gdyby wprowadzono takie prawo, motywowałoby ono pracowników do przenoszenia się do firm, które lepiej dbają o ich potrzeby, tak jak dbało o nie w czasach mojej młodości Wojsko Polskie. Mój znajomy sierżant, który miał siedmioro dzieci, zarabiał więcej niż generał! To szczególnie istotne w warunkach kryzysu demograficznego.

A wypełnianie luk w zasobach ludzkich imigrantami łatwo może wymknąć się spod kontroli.

Multi-kulti nigdzie się nie sprawdziło. Niemcy nie chcą jeszcze bardziej komplikować swojej wewnętrznej sytuacji, przyjmując więcej przybyszy z krajów arabskich. Nie wszyscy dostrzegają, że Polacy wyjeżdżają za granicę szukać pracy, a uchodźcy z Afryki chcą lepszego bytu, ale kosztem jak najmniejszego wysiłku. Arthur C. Nielsen w swoich badaniach wykazał również, że im cieplejszy klimat, tym mniejsza wydajność pracy. Afrykanie nie muszą obawiać się, że zimą zamarzną - wystarcza im zapewnienie sobie minimum egzystencji, co dzięki bujnej przyrodzie nie jest trudne. Tym bardziej jestem przeciwnikiem takiej polityki emigracyjnej, że wciąż nie wywiązaliśmy się z naszego podstawowego obowiązku zapewnienia powrotu do Polski rodaków wywiezionych na Syberię, do Kazachstanu i w inne rejony dawnego ZSRR.

Chyba nie przesadzę, mówiąc, że przeszedł już Pan do historii, ponieważ ze względu na medialną wrzawę Ciechan jeszcze długo będzie przywoływany jako przykład fiaska bojkotu konsumenckiego.

Nie tylko przykładem, ale końcem takich praktyk w Polsce. Zrobię wszystko, co możliwe w granicach prawa, aby organizatorzy akcji wylewania mojego piwa za to odpowiedzieli. W imię odbierania mi prawa do wyrażania własnej opinii zagrozili oni dobrobytowi moich pracowników, za których czuję się odpowiedzialny.

Czy polskie piwo są w stanie docenić tylko Polacy, czy też ma sens promowanie go poprzez eksport?

Obecnie eksport nie jest priorytetem Ciechana, jednak zainteresowanie naszą marką za granicą rośnie. Mamy sygnały o zapotrzebowaniu na nasze piwo w USA, a także w Ameryce Południowej, co mnie zdumiewa.

Może Polonia z okolic Kurytyby robi mu reklamę?

To bardzo prawdopodobne, chociaż nadal trudno mi uwierzyć, że w ogóle o nim wiedzą.

Ma Pan doświadczenia zarówno z reanimacją starych zamkniętych browarów, jak i otwieraniem nowych zakładów. Co jest korzystniejsze dla tworzenia piwnej marki?

Chciałbym podkreślić, że specjalizuję się w tym pierwszym i tylko mi w tym kraju udają się takie przedsięwzięcia. Nowe browary buduje się jak baraki - jak najmniejszym kosztem, bez przywiązywania się do lokalizacji i dbałości o produkt końcowy. Najbardziej jestem dumny z nowo otwartego browaru w Tenczynku. Nikt mnie nie przekona, że nie jest to obecnie najpiękniejszy browar w Europie. Udało mi się na nowo ożywić 500 lat tradycji tego ostatnio już mocno podupadłego miejsca. Goście otwarcia byli pod ogromnym wrażeniem rezultatów naszej pracy, mimo że wielu bywało już tam wcześniej. Pracownicy istniejących tam w okresie PRL-u zakładów przetwórstwa owocowo-warzywnego nadal identyfikowali się z dawnym browarem. Właśnie dla tych ludzi postanowiłem bez liczenia się z wydatkami na złość wszystkim wcześniejszym okupantom przywrócić im ten ważny dla nich obiekt.

Brzmi to jak opowieść o prezencie zrobionym dzieciom przez ojca

Wypłacam sobie comiesięczną pensję jako ostatni. Czy to populizm? Dla mnie to po prostu kwestia wierności wyznawanym zasadom. Żałuję, że posiadając więcej niż jeden browar, nie mam już tak quasi-rodzinnych powiązań z pracownikami, jak kiedyś. Teraz, aby objechać wszystkie moje zakłady, potrzebuję tygodnia. Nie mogę stanowić leku na wszystkie problemy, ale zawsze staram się znaleźć czas na rozmowę z podwładnymi, kiedy czują taką potrzebę - chociaż na Facebooku. To rozwiązuje w mojej firmie problem związków zawodowych. Uważam, że każde przedsiębiorstwo powinno dążyć do stanu, w którym prezes spełnia de facto funkcję ich szefa.

Gazeta Finansowa
Dowiedz się więcej na temat: browary | regionalne | piwa regionalne | piwo regionalne | piwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »