Rząd modli się do RPP i czeka na cud

Budżet państwa niby jest - a tak jakby go nie było - pisałem w komentarzu z połowy marca. Po miesiącu minister finansów, który wówczas twierdził, że budżet jest świętością i nic mu nie grozi, a o nowelizacji też nie ma mowy - po raz kolejny powtórzył swoje obawy co do możliwości zrealizowania tegorocznych planów. Dlaczego?

Budżet państwa niby jest - a tak jakby go nie było - pisałem w komentarzu z połowy marca. Po miesiącu minister finansów, który wówczas twierdził, że budżet jest świętością i nic mu nie grozi, a o nowelizacji też nie ma mowy - po raz kolejny powtórzył swoje obawy co do możliwości zrealizowania tegorocznych planów. Dlaczego?

Ano dlatego, że jest tak dobrze, że jest aż źle. Niska inflacja - mniejsze wpływy podatkowe do budżetu; bardzo mocny złoty - niższe wpływy z VAT od importu; poprawa sytuacji w bilansie handlowym - rosnący eksport nie daje dochodów z VAT. To wszystko skłania ministra Bauca do stwierdzenia, że ăjeśli w następnych miesiącach dynamika PKB się nie poprawi, a złoty trochę nie osłabnie, to będziemy mieć kłopoty z realizacją budżetu.

Przypomnijmy, że deficyt na koniec marca sięgnął 73,3 proc. kwoty zaplanowanej na cały rok. Sam minister finansów twierdzi, że po kwietniu może przekroczyć 80 proc., a w pierwszych miesiącach drugiej połowy roku - 100 proc. I wtedy przyjdzie czas na rozstrzygnięcie: albo nowelizacja ustawy i powiększenie deficytu, albo drastyczne cięcia wydatków. Deficyt budżetu państwa zwykle szybciej rośnie na początku roku. Jest to generalnie związane z realizacją odkładanych z roku na rok niespełnionych obietnic z lat poprzednich. W tym roku są to rekompensaty za nie podwyższanie płac w budżetówce w latach 1991-92 oraz waloryzacja rent i emerytur - bo ubiegłoroczna inflacja była wyższa od planowanej.

Reklama

Ale to nie wydatki - budżet wydał około 46,6 mld zł, czyli tylko nieco ponad jedną czwartą kwoty zaplanowanej na cały rok - a dramatycznie niskie wpływy do kasy państwa są przyczyną budżetowych problemów. W sumie przez trzy miesiące wpłynęło 31,6 mld złotych, czyli zaledwie 19,6 proc. zaplanowanych na cały rok przychodów. A byłoby jeszcze gorzej gdyby nie to, że do dochodów budżetowych zaliczono wpłaty, których wcześniej nie planowano - chociażby 903 mln zł ze sprzedaży licencji na telefonię komórkową UMTS. Niższe dochody to przede wszystkim efekt spowolnienia gospodarki, którą napędza jedynie eksport (nie obciążony VAT), oraz silnego złotego, czego konsekwencją są mniejsze dochody z ceł i akcyzy od importowanych towarów. Eksperci oceniają ubytek dochodów państwa z tych powodów na około 2 mld zł. Jeżeli do tego dodamy zbyt optymistycznie oszacowane dochody z podatków, sprzedaży wierzytelności ZUS i prywatyzacji - może się okazać, że w budżecie brakuje 6 - 8 mld zł.

I tak oto koło się zamknęło. Rząd, głosami premiera, wicepremiera i ministra finansów zachęca Radę Polityki Pieniężnej do zrobienia prezentu w postaci obniżki stóp - bo to może zapobiec dalszemu spowalnianiu gospodarki i przekroczeniu ustalonego na 1,8 proc. PKB deficytu ekonomicznego. RPP odpowiada, że nie jest świętym Mikołajem i w związku z tym nikomu nie będzie robić żadnych prezentów, a stopy obniży - gdy uzna to za właściwe. A największą przeszkodę w ich obniżeniu upatruje właśnie w... zbyt wysokim deficycie ekonomicznym.

Puls Biznesu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »