Samouwielbienie też powinno mieć granice

Nikt już nie ma chyba wątpliwości, że Grzegorz Kołodko, wicepremier i minister finansów, jest świetnym mówcą i profesjonalnym demagogiem.

Nikt już nie ma chyba wątpliwości, że Grzegorz Kołodko, wicepremier i minister finansów, jest świetnym mówcą i profesjonalnym demagogiem.

Gdyby słuchać tylko jego słów, można dojść do wniosku, że wszystkie propozycje resortu finansów - czy to projekt budżetu, czy abolicji podatkowej, czy też oddłużenia firm - są genialne, sprawiedliwe i dobre. Prawda jest jednak inna, o czym Grzegorz Kołodko doskonale wie. Jak każdy zdrowy i myślący ekonomista.

Uprawiając demagogię minister posuwa się jednak zbyt daleko. Trudno ocenić, czy świadomie, czy po prostu ponoszą go emocje. Najlepszym przykładem jest stosunek do efektów posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej. W komunikacie wydanym po spotkaniu rada w sposób ewidentny skrytykowała i projekt budżetu, i rząd (patrz obok). I nie mówimy tu o podtekstach czy interpretacjach, ale o wyraźnym stwierdzeniu, że projekt nie stanowi realizacji składanych przez rząd deklaracji o podjęciu działań poprawiających sytuację finansów publicznych oraz że oznacza dalsze rozluźnienie polityki fiskalnej. Skąd więc w głowie ministra konstatacja, że rada wzięła pod uwagę to, że to jest dobry budżet? Chyba tylko z samouwielbienia.

Reklama

Także jednak w skali ponadnormatywnie dobrego samopoczucia i wysokiej samooceny Grzegorz Kołodko posuwa się za daleko - "to, co zastałem na biurku niespełna trzy miesiące temu (projekt budżetu - red.), wyglądało bardzo źle" - mówi minister. I oczywiście ma rację - projekt budżetu, który stał się podstawową przyczyną odejścia z rządu Marka Belki, poprzedniego ministra finansów, był zły.

Ale miał jedną pozytywną cechę - pokazywał skalę problemu. Tymczasem Grzegorz Kołodko przyszedł, pokombinował, i wysmarował nam budżet, który nie dość, że jest gorszy (większe wydatki = większy fiskalizm), to jeszcze zamazuje obraz rzeczywistości (większe dochody z tytułu zawyżonej prognozy wzrostu = mniejszy deficyt).

Przy okazji swoją kreatywnością minister zrobił dobrze komu trzeba - dał ponadnormatywne podwyżki sferze budżetowej, ludziom obiecał większy wzrost, państwowym molochom załatwił oddłużenie, a podatkowym oszustom - abolicję.

Nasi Czytelnicy, rentowni, uczciwi przedsiębiorcy, dający zatrudnienie i płacący podatki, nie doczekali się jednak łaski ministra. Więcej - zapłacą wyższe podatki. Tylko dlatego, że Grzegorz Kołodko łaknie sukcesu. Najsmutniejsze jest jednak to, że nie widać szans na poprawę - ilekroć za finanse publiczne weźmie się ktoś, kto próbuje je naprawić, zaraz politycy czynią jego misję niemożliwą. Po czym pojawia się demagog, który obiecuje złote góry. Z których oczywiście nic nie wynika. Ale co z tego, skoro polska klasa polityczna nie daje alternatywy? Pozostaje jedynie inwestować w innych krajach. I to jest smutne.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: minister | Grzegorz Kołodko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »