Sita nie da się uszczelnić
Atmosfera wczorajszych obrad Sejmu przypominała 1 września w szkole, kiedy to uczniom i nauczycielom z trudem przychodzi przełknięcie gorzkiej prawdy, iż skończyła się laba, a zaczęły obowiązki.
Tymczasem marszałek Marek Borowski od pierwszych godzin rzucił posłów na głęboką wodę - program naprawy finansów Rzeczypospolitej. Nie chodzi o PNFR pisany dużymi literami przez Grzegorza Kołodkę, lecz o nową ustawę o finansach publicznych. Ta obowiązująca od pięciu lat, będąca dzieckiem wicepremiera Leszka Balcerowicza, nie wytrzyma już n-tej nowelizacji.
Pal sześć ustawę - gorzej, że dotychczasowego woluntaryzmu dłużej nie wytrzymają finanse publiczne. Nic dziwnego, że aż dwa ośrodki polityczne rzuciły się im na ratunek z projektami uzdrawiającej ustawy. Pierwsza była Platforma Obywatelska, dopiero cztery miesiące później dołączyła do niej Rada Ministrów. Po wczorajszym pierwszym czytaniu oba projekty trafiły do Komisji Finansów Publicznych, która spróbuje stworzyć z nich spójny akt prawny. Czy tak fundamentalna i obszerna ustawa ma szanse wejść w życie 1 stycznia 2004 r.? Na dziś wydaje się to prawie niemożliwe. Jeśli zaś noworoczny termin przepadnie, to aktualny stanie się dopiero początek kolejnego roku budżetowego, czyli 1 stycznia 2005. Daty pośrednie - na przykład 1 maja 2004 r. - akurat wobec ustawy o finansach publicznych nie wchodzą w grę.
Oba projekty zasadniczo różnią się filozofią. Rząd - czyli praktycznie Ministerstwo Finansów - proponuje kosmetyczną ewolucję zamiast rewolucji. Resort po prostu nie przyjmuje do wiadomości ugruntowania się w Polsce strukturalnego zła, jakim jest istnienie dwóch obiegów finansów publicznych - jednego zwanego błędnie "budżetem państwa" oraz drugiego, w którym dostatnio żyją pozabudżetowe święte krowy. Ratio legis projektu PO jest natomiast zbudowanie autentycznego budżetu państwa, czyli wtłoczenie do niego całości pieniędzy publicznych. W tym celu konieczne byłoby zlikwidowanie wszystkich zakładów budżetowych, środków specjalnych, gospodarstw pomocniczych, samorządowych funduszy celowych, wojewódzkich funduszy ochrony środowiska i gospodarki wodnej. Do budżetu zostałyby włączone plany finansowe agencji i funduszy celowych, podobnie jak i kompletne finanse NFZ. Kolejną radykalną zmianą byłoby ogarnięcie budżetem państwa wszystkich środków unijnych.
Czy machina urzędnicza w Polsce przeżyłaby taką rewolucję? Oczywiście, że nie! I to jest podstawowa przyczyna, dla której program rzeczywistej naprawy finansów Rzeczypospolitej pozostanie abstrakcją.