Turcja przeżywa kryzys

Kilka ostatnich dni znowu przypomniało nam, że jesteśmy tylko jednym z wielu krajów określanych jako "emergin markets" (kraje rozwijające się) i musimy liczyć się z tym, że czynniki i wydarzenia zaistniałe w innych miejscach mają duży wpływ na nasze rynki finansowe.

Kilka ostatnich dni znowu przypomniało nam, że jesteśmy tylko jednym z wielu krajów określanych jako "emergin markets" (kraje rozwijające się) i musimy liczyć się z tym, że czynniki i wydarzenia zaistniałe w innych miejscach mają duży wpływ na nasze rynki finansowe.

Turcja przeżywa kryzys. Zaczęło się od problemów politycznych, skończyło na załamaniu kursu waluty i niebotycznych poziomach określających koszt pieniądza (oprocentowanie depozytów O/N, czyli dzisiaj pożyczam, jutro oddaje sięgało kilku tysięcy procent). Ponieważ, jak już pisałem parę tygodni temu pokazując powiązania RPA i Polski, wielu inwestorów angażuje się w kilku krajach rozwijających się jednocześnie kłopoty w jednym z nich decydują o ich działaniu w innych. I właśnie załamanie kursu w Turcji spowodowało wyraźny spadek wartości złotego. Ale dodajmy od razu: wyraźny, ale nie dramatyczny i przede wszystkim krótkotrwały.

Reklama

Zaczęliśmy tydzień z poziomu 9.35% powyżej starego parytetu, USD kosztował wtedy 4.09 PLN, euro zaś 3.73 PLN. Potem polska waluta systematycznie traciła w odpowiedzi na nadchodzące z Turcji informacje. Apogeum nastąpiło w czwartek (w nocy ze środy na czwartek rząd turecki uwolnił kurs waluty narodowej i jasnym było, że spowoduje to drastyczną dewaluację, rzeczywiście do niej doszło, lira - waluta Turcji - straciła ponad 30% wartości), kiedy dotarliśmy do 7.6%, co odpowiadało odpowiednio poziomom 4.162 i 3.81. W piątek odreagowaliśmy jednak na 8.7%. Dolara ceniono wtedy na 4.133 PLN, euro zaś na 3.754 PLN. Z perspektywy siedmiu dni nie ma więc dużych zmian.

Złoty wciąż jest mocny (pamiętajmy, że nawet 4.16 PLN za USD, to wciąż mało, kilka miesięcy temu płaciliśmy za USD 4.70 PLN). I powinien takim pozostać w najbliższym czasie.

Wspólnej walucie tylko na początku tygodnia udało się przekroczyć poziom powyżej 0.92. Zresztą stało się tak tylko dlatego, że doszło do interwencji. Otóż turecki bank centralny nie mogąc sobie poradzić z obroną liry na rodzimym rynku (broniono waluty na początku kryzysu, czyli w poniedziałek) zdecydował się skupować euro na rynku międzynarodowym. Pomysł był taki: jak euro się wzmocni, to innymi słowy osłabi się dolar, a jak dolar się osłabi, to wzmocni się lira (rynek euro/lira praktycznie nie istnieje). Jak pomyślano, tak zrobiono i stąd wzmocnienie waluty europejskiej (choć liry i tak nie udało się uratować). Krótkotrwałe jednak, bo już we wtorek zobaczyliśmy 0.905, a potem było nawet jeszcze niżej (0.9017 w czwartek). Kończyliśmy na 0.9080.

brak
Dowiedz się więcej na temat: kryzys | Turcja | Turcji | waluty | rynki finansowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »