Widmo recesji straszy gospodarkę
Wczoraj upłynął miesiąc od pamiętnych chwil triumfu, gdy premier Leszek Miller i jego ministrowie odbierali nominacje z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.
A dzisiaj rząd przystępuje do oficjalnej (robocza miała miejsce już w sobotę) prezentacji projektu budżetu na rok 2002, uznany przez premiera za decydujący. Zaczyna się przekładanie na prozę życia wzniosłych myśli expos'e, których próbkę przypominamy obok.
Koalicja SLD/UP/PSL wniesie do Sejmu formalnie nowy projekt, a nie autopoprawkę do dokumentu złożonego 29 września przez rząd Jerzego Buzka. Oczywiście całe fragmenty zostaną żywcem przeniesione, zwłaszcza, że pieczę nad obiema wersjami sprawowała/sprawuje minister/wiceminister Halina Wasilewska-Trenkner. Dopiero szczegółowa analiza porównawcza projektów da odpowiedź na pytanie, czy demonstracyjne odcięcie się nowej ekipy od budżetowej przeszłości ma uzasadnienie merytoryczne, czy jest tylko gestem politycznym.
W wyjątkowo czarnych barwach jawi się wzrost PKB. Rząd ma przyjąć na rok 2002 prognozę nie 1,5 proc., nie 1,0, lecz coś niewiele większego od zera! Dla świata biznesu są to wieści hiobowe, ale z drugiej strony - nie jest jeszcze tak źle, aby nie mogło być gorzej. Nazywanie obecnej sytuacji już RECESJĄ jest ekonomicznym nadużyciem. Aby definicji stało się zadość, po pierwsze - musi nastąpić wzrost ujemny, czyli spadek, a po drugie - musi zostać odnotowany w okresie co najmniej dwóch (według innej szkoły - nawet trzech) kolejnych kwartałów.
Woda o temperaturze ułamka stopnia powyżej zera nie jest jeszcze lodem. Natomiast wpadnięcie pod taflę natychmiast wywołuje ruchy paniczne i kończy się utonięciem. Jesteśmy w parterze, ale jeszcze na wierzchu - zaś zadaniem rządu jest nie dopuszczenie do obsunięcia się gospodarki w przerębel. I z tą nadzieją będziemy oberwować konstruowanie ratunkowego budżetu.