Na Zachód marsz

Wielton, Global Cosmed, Izo-Blok czy Medort to polskie spółki, które w ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy przejęły swoich niemieckich konkurentów. Dziś wprowadzają własne strategie, pomagają im stanąć na nogi. A to na pewno nie koniec biznesowych zakupów za Odrą.

W kancelariach prawniczych, takich jakich jak CMS Cameron McKenna, Sdzlegal Schindhelm czy Simon-Kucher przygotowywane są kolejne transakcje przejęć niemieckich firm przez polskie podmioty. Zdaniem przedstawicieli Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej niektóre z nich zdecydowanie podniosą rangę polskiego biznesu w Unii Europejskiej, a przede wszystkim wpłyną na wzrost przychodów naszych spółek.

Mariusz Golec, prezes Wieltonu, ogłaszając w maju tego roku przejęcie konkurencyjnej spółki Langendorf, wyliczył, że dzięki połączeniu przychody grupy wzrosną o ponad 200 mln zł rocznie. A w ciągu najbliższych czterech lat, dzięki restrukturyzacji i efektowi synergii, zostaną one podwojone z obecnych 1,2 mld zł do 2,4 mln zł. "Chcemy stać się numerem jeden w segmencie producentów naczep i przyczep w Polsce i awansować do pierwszej piątki w Niemczech" - oświadczył Golec. - "Będzie to możliwe dzięki wprowadzeniu do naszej oferty produktów bardziej doskonałych niż te opracowane i produkowane w Polsce, stworzeniu wspólnej bazy zakupowej, a także dzięki niższym kosztom pracy w Polsce".

Reklama

Langendorf ma własną fabrykę, biuro konstrukcyjne oraz dużą sieć serwisową. W firmie pracuje ok. 280 osób, a jej przychody za ubiegły rok wyniosły ok. 50 mln euro. Decyzję o sprzedaży podjął jej właściciel Klaus Strautmann, który nadal pozostanie szefem Langendorfa. Jak mówi Strautmann, Wielton ma pomóc zrobić firmie "duży krok naprzód".

Przejęcie niemieckiej firmy z ponad 125-letnią tradycją to dla spółki z Wielunia wielkie wydarzenie. Owszem, Grupa Wielton poza Polską ma już fabrykę we Francji, a także montownie w Rosji i we Włoszech, ale to wejście do Niemiec ma być przełomowym momentem dla grupy. Bowiem to na rynku niemieckim rocznie sprzedaje się 54 tys. przyczep samochodowych, czyli jedną czwartą tego, co w całej Europie. Dlatego prezes Golec zdecydowany jest wyłożyć nawet 5,3 mln euro za 80 proc. udziałów Langendorfa. Docelowo polska spółka ma przejąć 100 proc. i nie wyklucza kolejnych przejęć za Odrą. "To bardzo dojrzały i stabilny rynek, a know how i ciesząca się świetną reputacją marka, pozwolą nam jednym ruchem wejść nie tylko na rynek niemiecki, ale też szwajcarski i austriacki" - powiedział Golec.

Sen o potędze

Niemiecki rynek od lat kusi przedsiębiorców z całego świata. Jest tam ponad 82 mln bogatych konsumentów, co gwarantuje firmom, które tam wejdą, stabilne wpływy i rozwój. Sęk jednak w tym, że Niemcy to lokalni patrioci przywiązani do swoich marek, takich jak Volkswagen, BMW, Miele czy Adidas. Trudno im sprzedać produkty, które nie mają napisu "Made in Germany". Owszem, do Niemiec idzie ok. 30 proc. wartości polskiego eksportu ogółem. Przez lata polskie firmy eksportowały tam meble, żywność, części samochodowe czy artykuły budowlane, ale nie da się ukryć, że głównym naszym atutem była niższa cena. Nasi producenci walczyli też oczywiście jakością, ale żadnej polskiej marce nie udało się wejść do pierwszej ligi. Statystyczny Niemiec z Bawarii, Saksonii czy Turyngii, gdy ma do wyboru towar rodzimy i importowany, z reguły wybiera ten pierwszy, ze znaną lokalną marką. Również urzędnicy i instytucje państwowe robią wszystko, by utrudnić wejście zagranicznym firmom na niemiecki rynek. Mnożą np. certyfikaty, które trzeba zdobyć, by sprzedawać w tamtejszych hurtowniach czy sklepach. Przed inwestorami stawiają tak duże bariery biurokratyczne, że budowanie tam fabryki i kreowanie marki od podstaw jest kompletnie nieopłacalne.

Firmę tanio sprzedam...

Znacznie bardziej opłaca się przejęcie tamtejszego producenta, najlepiej z ustaloną pozycją i znaną marką. Zwłaszcza, że ceny niewielkich rodzinnych firm spadają. Ostatnio na jednym z portali pojawiła się oferta sprzedaży spółki elektronicznej z okolic Lipska za 990 tys. zł. Firma działa od 25 lat, zatrudnia 10 osób, a jej roczne przychody wahają się pomiędzy 1 a 1,2 mln euro (zysk to około 8 proc.). Ma też własny magazyn, kilka samochodów, biuro oraz mieszkania, które mogą zostać wykupione. Branża, w której działa wcale nie należy do tzw. schodzących - spółka zajmuje się m.in. instalowaniem i serwisowaniem systemów alarmowych, instalacji odgromowych, oświetlenia i urządzenia niskiego napięcia. Jej klientami są szpitale, szkoły, urzędy miasta i prywatni inwestorzy na terenie całego kraju. Właściciel zdecydował się na sprzedaż, bo na dalsze prowadzenie biznesu nie pozwala mu wiek i stan zdrowia, a nikt z rodziny nie jest zainteresowany przejęciem firmy.

To w Niemczech często spotykany scenariusz. Założone często w okresie boomu pozjednoczeniowego w latach 90. przedsiębiorstwa teraz coraz częściej borykają się z brakiem następców do prowadzenia rodzinnego biznesu. Z badań Zrzeszenia Niemieckich Izb Przemysłowo-Handlowych organizacji branżowych wynika, że dziś ok. 40 proc. z sektora małych i średnich przedsiębiorstw ma problem ze znalezieniem następcy. Powodem jest starzenie się niemieckiego społeczeństwa, ale także zanikający etos protestanckiego kultu pracy. Młodzi Niemcy wolą pracować jako wolni strzelcy, ewentualnie mieć ciepły etat w korporacji. Na prowadzenie własnego biznesu, co oznacza wielką odpowiedzialność, nieustającą walkę z konkurencją i pracę często po 10 godzin dziennie, nie mają ochoty. Dlatego tak wiele niemieckich przedsiębiorstw prowadzonych przez menedżerów w wieku 50 i 60 plus jest na sprzedaż.

W Europie Zachodniej popyt na małe i średnie spółki jest jednak ograniczony. Po pierwsze dlatego, że np. Holandia, Belgia czy Szwajcaria również notują coraz większe problemy z demografią. Po drugie, coraz trudniejsze jest prowadzenie biznesu, chociażby ze względu na wysokie koszty pracy, a przede wszystkim ze względu na konkurencję wielkich korporacji, które dysponują znacznie większym kapitałem, szybko wprowadzają nowe rozwiązania obniżające koszty i zwiększające sprzedaż. Giganci zatrudniają też całe sztaby prawników i finansistów świetnie potrafiących wykorzystać luki w prawie, np. do obniżania obciążeń podatkowych.

Zachodnioeuropejskim firmom z sektora MŚP nie przysłużyło się też notowane od kilku lat osłabienie gospodarcze w strefie euro. Z danych Eurostatu wynika, że po roku 2008 roczna dynamika PKB tylko w jednym kwartale przekroczyła 2 proc., podczas gdy w szczycie poprzednich cykli koniunkturalnych przekraczała 3 proc. Dla przykładu w 2016 gospodarka Eurolandu rozwijała się w tempie 1,8 proc.

O problemach niemieckich firm świadczy też liczba podmiotów, które tracą płynność finansową. Z tegorocznego raportu Euler Hermes wynika, że straty spowodowane niewypłacalnością niemieckich firm w ciągu 12 miesięcy (do sierpnia 2016) były o 48 proc. wyższe niż w analogicznym okresie poprzedniego roku. Problem dotyczy zwłaszcza spółek z sektora badań i rozwoju, produkcji, handlu, budownictwa, finansów i transportu. "Coraz więcej firm istotnych dla gospodarki Niemiec zmierza ku upadłości" - czytamy w raporcie.

Takie bankrutujące spółki można względnie tanio kupić. Wykorzystała to np. polska spółka Global Cosmed (notowany na GPW czołowy producent marek własnych kosmetyków i chemii gospodarczej), która w 2014 r. przejęła upadłą niemiecką spółkę Domal Wittol Wasch und Reinigungsmittel za 5 mln euro. Tym samym Cosmed znacznie zwiększył swoje moce produkcyjne, realizując konsekwentnie strategię zdobycia pozycji czołowego producenta kosmetyków i wyrobów chemii gospodarczej pod markami własnymi w Polsce.

Strach przed Azją

Osłabione przedsiębiorstwa to także łatwy łup dla biznesu azjatyckiego, a zwłaszcza chińskiego. Tylko w ubiegłym roku inwestorzy z Państwa Środka zainwestowali w Niemczech 12 mld dolarów, czyli więcej niż w latach 2002-2014. Gdy do mediów zaczęły przenikać informacje o kolejnych przejęciach, nad Renem wybuchła panika. Tamtejszych patriotów gospodarczych szczególnie rozdrażnił zakup producenta robotów przemysłowych firmy Kuka, firmy założonej jeszcze w XIX w. Niemieccy politycy starali się nawet zablokować sprzedaż, szukając europejskiego nabywcy. Bezskutecznie. Teraz pracują nad stworzeniem przepisów o przejęciach na szczeblu unijnym. One mają umożliwić rządom wszystkich krajów Unii Europejskiej blokowanie zakupów pakietów akcji większych niż 25 proc. przez firmy z krajów, które ograniczają dostęp do własnego rynku, oraz gdy przejęcie odbywa się na polecenia lub za pieniądze obcego rządu. Ta idea została poparta przez Günthera Oettingera (Niemca), unijnego komisarza ds. budżetu i zasobów ludzkich.

Strach przed Chińczykami służy polskim inwestorom. Klaus Strautmann zapytany dlaczego zdecydował się sprzedać Langendorf Polakom odpowiedział wprost: "bo łączy nas ta sama kultura".

Polskiego inwestora wybrał też zarząd spółki Richter R.M.S. - niemieckiego producenta wózków inwalidzkich. Większościowy pakiet udziałów w tej firmie kupiła w 2016 r. polska Grupa Medort. To już drugi zakup łódzkiej spółki w Niemczech. W 2013 r. Medort przejął firmę Meyra GmbH - jednego z najbardziej znanych na świecie producentów wózków inwalidzkich i dostawców sprzętu rehabilitacyjnego.

Innym przykładem ekspansji polskiej w Niemczech jest przejęcie w 2016 r. przez Izo-Blok, giełdowego producenta elementów z tworzyw sztucznych, niemieckiej spółki z branży motoryzacyjnej SSW PearlFoam. Polacy zapłacili 21,5 mln euro, stając się właścicielami swojego największego konkurenta w Europie.

Po połączeniu Izo-Blok ma ok. 25 proc. udziału w europejskim rynku w swoim segmencie. Zdobył też nowych klientów, i to jakich - to motoryzacyjne giganty BMW i General Motors. "W grę wchodzi również przejęcie technologii produkcji surowca, która pozwoli nam uniezależnić się od dostawców. Tutaj widziałbym szansę na poprawę rentowności grupy, która kontrolując produkcję, mogłaby większą część marży operacyjnej pozyskiwać dla siebie" - tłumaczył w ubiegłym roku Przemysław Skrzydlak, prezes Izo-Bloku.

Kapitał i narodowość

Z raportu Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej, PKO BP i kancelarii CMS wynika, że czynnikami przyciągającymi polskich przedsiębiorców do Niemiec są jakość infrastruktury, dyscyplina płatnicza i przewidywalność polityki gospodarczej. Największym minusem okazują się wysokie koszty pracy. Jednak aż 79 proc. badanych uznało, że motywem ich wejścia do Niemiec jest uzyskanie dostępu do nowych rynków i klientów, a 20 proc. - że pozyskanie nowych kompetencji. Istotne jest też to, że ponad 17 proc. z badanych przedsiębiorstw prowadzących ekspansję zagraniczną uznało, że osiągnęły one barierę rozwojową na rynku krajowym.

Warto też przypomnieć, że jedną z pierwszych spółek, które weszły na rynek niemiecki był PKN Orlen, który w 2003 r. odkupił od BP 494 stacje benzynowe pod marką STAR, a następnie zmienił ich markę na Orlen. Okazało się jednak, że Niemcy wiedząc, iż są to polskie stacje, omijali je. Wrócono zatem do pierwotnej nazwy STAR. Na koniec 2015 r. Orlen miał już 565 stacji w Niemczech pod marką STAR i posiadał 6 proc. udziału w niemieckim rynku paliw.

Innym "historycznym" zdobywcą niemieckiego rynku jest Ciech, który w 2007 r. przejął kontrolę nad firmą Sodawerk Stassfurt - niemieckim producentem sody. Warto zaznaczyć, że firma ta powstała w 1882 r. i jest jedną z najstarszych w Saksonii-Anhalt. Dzięki temu przejęciu Polacy uzyskali 35 proc. udział w niemieckim rynku sody, a jednocześnie stali się drugim największym producentem tego produktu w Europie.

Na podobny krok zdecydował się w 2011 r. Boryszew, przejmując trzy spółki produkujące części motoryzacyjne. Pierwsza to AKT (producent elementów plastikowych do aut), druga to Theysohn Kunststofftechnik (formy wtryskowe), trzecia to Wedo (formy i urządzenia do wytwarzania części plastikowych w technologii wtrysku). Łącznie Boryszew ma aż pięć fabryk w Niemczech.

Jedną z większych i bardziej aktywnych za Odrą polskich firm jest Grupa Nowy Styl z Krosna. W roku 2011 przejęła ona niemieckiego producenta krzeseł Sato Office, a w roku 2013 producenta mebli Rohde & Grahl. Warto też wspomnieć o liczniej grupie polskich marek, które mają swoje sklepy, takie jak firma obuwnicza CCC czy koncern odzieżowy LPP. Obydwie notują wzrost sprzedaży, otwierają kolejne salony.

Jeśli ekspansja biznesowa utrzyma tempo, to niemieccy konsumenci nawet nie zauważą, że za wielu ich markami nie stoi już ich rodzimy biznes. Ale cóż, jeszcze niedawno płynął z tamtej strony jasny przekaz, że kapitał nie ma narodowości.

Ewa Wesołowska

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: inwestycje zagraniczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »